Teraz można w końcu powiedzieć, że wiosna już tu jest! Kilka poranków pod rząd, kiedy to słońce budzi pukając w okna, parę podmuchów cieplejszego powietrza i znowu chce się żyć :) Widać, że wszystko, łącznie ze mną, roślinnością i owadami budzi się do życia, więc dziś uraczę Was gniazdem os ;) I to wcale nie złośliwie, bo choć ciasto nazywa się dość niepokojąco, to jego wygląd i smak zdobywają sympatię błyskawicznie.
W ostatni piątek duża część świata grała w zielone, kibicując zielonej wyspie, jak zawsze hucznie świętującej obchody święta patrona Irlandii - dnia św. Patryka. Przy tej okazji, sama wspominałam swoją wyprawę do Dublina, zwiedzanie miasta i okolic i smakowanie miejscowych specjałów. Oprócz pysznych scones, sytego irlandzkiego śniadania (podobnego do English breakfast) i kawą po irlandzku, suto zaprawioną whisky, Irlandia kojarzy mi się z soda bread - okrągłym, ciemnym chlebem na sodzie. Ale przypomniało mi się, że Irlandczycy mają jeszcze inny, godny polecenia i spróbowania chleb - tym razem pełnoziarnisty, pszenny chleb na drożdżach i melasie, nazywany po prostu chlebem brązowym.
Połowa marca minęła w oka mgnieniu, a wiosna coś wciąż nie może się rozkręcić. A ja tak tęsknię za zielonym! Nie tylko za świeżą zielenią trawy, rozwijającymi się młodymi listkami na drzewach i krzewach, ale przede wszystkim za chrupiącą, soczystą sałatą, prosto z grządki, szczypiorkiem, młodym szczawiem i czosnkiem niedźwiedzim, liśćmi botwinki na pierwszą wiosenną zupę. Wysiałam rzeżuchę na doniczce, kiełki w kiełkownicy (i trawę dla kota w skrzynce ;)), a jedynym zielonym, które mogłam zjeść natychmiast, był mrożony, zielony groszek, który miałam jeszcze w zamrażalniku. Dobre i to! Kiedy dodać do niego kremową gorgonzolę, orzechy włoskie i dobry makaron jajeczny, wychodzi całkiem zadowalające danie na pocieszenie i w oczekiwaniu na wiosnę :)
Dzisiaj zapraszam wszystkich na kawę - kawę po turecku :) W końcu przetestowałam ten rodzaj parzenia kawy, a to za sprawą tygielka, który kupiłam dawno temu od Turka. Tygielek do tej pory głównie leżał zapomniany gdzieś na dnie szafki, czasem występując gościnnie jako drugoplanowy bohater sesji zdjęciowych. Znalazłam go ostatnio robiąc porządki w szafce i szkoda mi się go zrobiło, bo taki ładny tygielek zasługuje na uwagę i szansę robienia tego, do czego został stworzony - parzenia kawy :) Kiedyś kawą po turecku określano znaną wszystkim kawę-plujkę, zalewaną wrzątkiem w szklance, obowiązkowo z dużą ilością fusów. Parzenie prawdziwej kawy do turecku to mały rytuał. To co, wpadniecie? :)
Zaczynacie już powoli myśleć o Wielkanocy? :) Późno w tym roku te wiosenne święta, bo dopiero w połowie kwietnia, ale tym bardziej liczę na to, że będą w końcu prawdziwie wiosenne, ciepłe, zielone i słoneczne. Jednak powoli myśli zaczynają krążyć wokół bab i mazurków, więc na rozgrzewkę przed typowo wielkanocnymi wypiekami, upiekłam ostatnio babkę bananową.
Opowiadałam Wam już, jak to zakochałam się w dhal - curry z soczewicy na Sri Lance. Obiecałam też przepis na to lankijskie danie, które tam serwowane jest przez cały dzień i zwykle wchodzi w skład narodowego dania Sri Lanki jakim jest rice and curry. Korzystałam z tej sposobności z wielką radością, jedząc dhal na śniadanie, obiad i czasem kolację i o dziwo i mój żołądek nie miał nic przeciwko temu :) Na taką pogodę, jaką mamy teraz - ni to zimę, ni to wiosnę, pikantne curry to świetny pomysł, spełniam więc obietnicę i dziś serwuję dhal.
Od tygodnia zewsząd atakowały mnie placki i naleśniki :) Dosłownie zalewały instagram, facebook, blogi i wszelkie inne internety - zwykłe, drożdżowe, czekoladowe, z owocami, czekoladą, syropem klonowym czy śmietaną. A kiedy człowiek już się tak napatrzy... ;) Święto placków trwało w najlepsze nie bez przyczyny, bo kiedy my na ostatki zajadamy się pączkami i faworkami, druga część świata smaży pankejki i naleśniki, szczególnie w ostatni dzień karnawału przed Środą Popielcową, tzw. Shrove Tuesday. Moim naleśnikowym dniem jest zwykle piątek - jeden dzień w tygodniu, kiedy obiad może być na słodko (dozwolone są nawet gofry! ;)) - wtedy smażę cieniutkie naleśniki lub placki, najchętniej placki na maślance.
Subskrybuj:
Posty (Atom)