Pokazywanie postów oznaczonych etykietą podróże. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą podróże. Pokaż wszystkie posty
Moje ostatnie odkrycie botaniczno-kulinarne :) Pierwszy raz spotkałam się z nim w Chinach, a że wcześniej nie miałam pojęcia o jego istnieniu, więc uznałam, że osmantus zasługuje na osobny wpis. Osmantus, znany też u nas pod nazwą wończa, prawdopodobnie od charakterystycznej dla niego woni. Bo najpierw wyczuwa się go nosem, a później dopiero zwraca uwagę na niepozorne, zielone, niewielkie drzewa, pokryte drobnymi, pomarańczowymi lub białymi kwiatami. Miałam to szczęście, że do Chin wybrałam się w październiku, bo osmantus, występujący głównie w południowo-wschodniej Azji, kwitnie właśnie jesienią.
Temat rzeka! Prawie tak monumentalny, jak same Chiny. O kuchni chińskiej można by napisać cały blog, więc ten pojedynczy wpis będzie jedynie moją luźnym sprawozdaniem z tego, co kulinarnie w Chinach udało mi się spróbować i zobaczyć.
Przed kilkoma dniami rozpoczął się Chiński Nowy Rok - Rok Szczura. To dobra okazja, żeby opowiedzieć Wam o mojej jesiennej wyprawie do Chin :) Nie będę oszukiwać, że miała być to moja podróż marzeń, planowana od dawna i wyczekiwana, bo tak nie było. Od zawsze moja fascynacja Azją biegła raczej w stronę dawnych Indochin, trochę dzikich, pełnych bujnej roślinności i cudownych, nieskażonych jeszcze zachodnią cywilizacją mieszkańców. Do przewidywalnych, jak mi się wydawało i obciążonych stereotypami Chin podchodziłam trochę jak pies do jeża, zawsze omijając ten kierunek na mapie i odkładając na później. Jednak chęć obejrzenia na własne oczy takich cudów świata jak Terakotowa Armia, Chiński Mur czy Zakazane Miasto zwyciężyły i w październiku, dokładnie w dniu swoich urodzin, wyruszyłam do Chin :)
Na Santorini, oprócz podziwiania pięknych widoków, można też smacznie zjeść. Wszyscy, którzy kochają kuchnię śródziemnomorską, pełną świeżych warzyw, oliwy i owoców morza, na tej wyspie będą usatysfakcjonowani, bo oferuje smakoszom wszystko, z czego słynie kuchnia grecka.
Tiropita - zawijaniec z ciasta filo nadziewanego fetą |
Santorini słynie z potraw z owoców morza - to tutaj można zjeść świetną, świeżą ośmiornicę, krewetki królewskie czy kalmary z grilla. Na grillowaną ucztę warto udać się na wyspę Thirasię, gdzie restauracje w porcie przyrządzają morskie specjały (z owoców morza prosto z rybackich kutrów) na oczach biesiadujących.
w każdej restauracji na Santorini nie można narzekać na brak towarzystwa przy stoliku ;) |
W większości restauracji i barów na wyspie można zjeść klasyki kuchni greckiej - słynną sałatkę grecką (choriatiki), zapiekankę z ziemniaków, bakłażana i baraniny (musaka), faszerowane warzywa (gemista), grillowane szaszłyki (souvlaki), gulasz z wołowiny (stifado), czy zapiekankę makaronową z mielonym mięsem i sosem beszamelowym (pastitisio). Jako przystawkę lub przekąskę w ciągu dnia warto spróbować favę - pastę z grochu, dolmades - malutkich gołąbków w marynowanych liściach winogron i tzatziki - sałatkę/sos z gęstego jogurtu, świeżych ogórków i czosnku, podawaną z jasnym, greckim chlebem lub pitą.
W lokalnych piekarniach, oprócz greckiego chleba, przypominającego bardziej nasze bułki, można kupić obwarzanki z sezamem, przeróżne ciasteczka - migdałowe i na oliwie i wypieki z listkowego ciasta filo - nadziewane szpinakiem lub fetą przekładańce albo ruloniki zwinięte w ślimak. Jeżeli już jesteśmy przy cieście filo, to na Santorini, jak i w całej Grecji króluje baklava, której za każdym razem ni jak nie potrafię się oprzeć :) Bo i jak tu się oprzeć nadziewanym orzechami, cynamonem i ociekającym miodowym syropem pysznym ciastkom?
Greek plate |
W przypływie głodu w ciągu dnia można
szarpnąć się na tani i przyzwoity tutejszy fast food, czyli pitę gyros -
grillowane kawałki mięsa ze świeżymi warzywami, zawinięte w chlebek
pita.
Jeżeli ktoś nie może zdecydować się na jedno
danie, w większości restauracji można zamówić tzw. grecki talerz (Greek
plate) - degustacyjne porcje klasycznych dań kuchni greckiej serwowanych
przez restaurację. Zwykle znajduje się tam kawałek musaki, pastitisio,
mała porcja faszerowanych warzyw, duszonej fasolki szparagowej,
klopsików w sosie pomidorowym i dolmades - wystarczająca ilość, aby
porządnie najeść się i przy okazji posmakować kuchni greckiej w pigułce.
Z kulinarnych pamiątek z Santorini, poza suszonymi ziołami (grecki tymianek i oregano), oliwkami i oliwą, miodem tymiankowym i orzechami w miodzie, koniecznie trzeba przywieźć butelkę miejscowego wina. Wędrując po wyspie wszędzie można natknąć się na poletka winnej latorośli. Te wyglądające niepozornie karłowate i rachityczne krzaki, rosnące w pełnym słońcu rodzą winogrona z których powstają wysoko cenione i niepowtarzalne w smaku wina. Najsłynniejszym z nich jest Vinsanto - słodkie, deserowe wino o ciemnej, pomarańczowo-czerwonej barwie, mimo, że paradoksalnie jest to wino białe, produkowane z białej odmiany winogron o nazwie Assyrtiko. Swoją barwę i karmelowo-miodowy smak z nutką korzennych przypraw i suszonych owoców zawdzięcza procesowi wytwarzania poprzez wstępne suszenie gron na słońcu, fermentacji i długiemu dojrzewaniu w beczkach. Wino jest naprawdę pyszne i może zastąpić deser lub być dodatkiem do deserów. Cena Vinsanto zależy od rocznika wina - im starsze tym droższe.
greckie klopsiki w sosie pomidorowym |
Z kulinarnych pamiątek z Santorini, poza suszonymi ziołami (grecki tymianek i oregano), oliwkami i oliwą, miodem tymiankowym i orzechami w miodzie, koniecznie trzeba przywieźć butelkę miejscowego wina. Wędrując po wyspie wszędzie można natknąć się na poletka winnej latorośli. Te wyglądające niepozornie karłowate i rachityczne krzaki, rosnące w pełnym słońcu rodzą winogrona z których powstają wysoko cenione i niepowtarzalne w smaku wina. Najsłynniejszym z nich jest Vinsanto - słodkie, deserowe wino o ciemnej, pomarańczowo-czerwonej barwie, mimo, że paradoksalnie jest to wino białe, produkowane z białej odmiany winogron o nazwie Assyrtiko. Swoją barwę i karmelowo-miodowy smak z nutką korzennych przypraw i suszonych owoców zawdzięcza procesowi wytwarzania poprzez wstępne suszenie gron na słońcu, fermentacji i długiemu dojrzewaniu w beczkach. Wino jest naprawdę pyszne i może zastąpić deser lub być dodatkiem do deserów. Cena Vinsanto zależy od rocznika wina - im starsze tym droższe.
Obraz wielu miejsc na ziemi jest mocno polukrowany przez przewodniki turystyczne i ich rzeczywisty widok często ni jak ma się do ich zdjęć tam zamieszczanych albo przynajmniej jest lekko rozczarowujący. Przewodnikom opisującym Santorini można wierzyć w ciemno! Ba, wyspa na żywo robi nawet większe wrażenie niż na wymuskanych zdjęciach. Prawdziwa wyspa z obrazka :)
Wyobraź sobie, że w Twoim ogrodzie pomiędzy grządkami warzywnymi, drzewami i krzewami owocowymi rosną wonne przyprawy korzenne... Tak właśnie musiał wyglądać ogród rajski :) To wszystko razem pewnie trudno byłoby połączyć w rzeczywistości, ale prawdziwy ogród przypraw miałam szczęście zobaczyć na Sri Lance.
Pierwsze skojarzenie, jakie większość z nas ma na hasło Cejlon to herbata. I bardzo słusznie! Grzechem, a na pewno wielką stratą, byłoby podróżowanie na Sri Lankę i nie zobaczenie tamtejszych słynnych plantacji herbaty. A tarasowe, soczysto zielone pola herbaciane, to według mnie jeden z najpiękniejszych widoków na świecie.
Myślałam, że po doświadczeniach z durianem, spróbowaniu olbrzymiego jackfruita, pokrytego wężową łuską salaka, włochatego rambutana i wściekle różowej pitai niewiele już może zaskoczyć mnie w temacie owoców egzotycznych. A jednak! Na Sri Lance odkryłam jabłko drewniane :)
... czyli to, co bloger kulinarny lubi najbardziej :) Opowieści o samej wyspie i o jedzeniu za nic w świecie nie udało się pomieścić w jednym wpisie - smaczna strona Cejlonu zasługuje na oddzielną uwagę. Nie mam pojęcia jak ją sklasyfikować, bo to, jak cała Sri Lanka, taki misz-masz kulturowy kuchni europejskich kolonizatorów z kuchnią hinduską, ale taką trochę na opak. To po prostu jedyna w swoim rodzaju kuchnia lankijska.
Tak dosłownie w sanskrycie brzmi nazwa małego państwa na wyspie Cejlon, zwanego też łzą z policzka Indii, ze względu na kształt i bliskie sąsiedztwo z potężnymi Indiami. Zupełnie nie wiedziałam czego spodziewać się po wyprawie w to niewielkie miejsce na mapie, które intrygowało mnie od dawna - czy będą to "małe Indie" czy też może mieszanka tajsko-hinduska? Prawda okazała się jeszcze inna :)
Właściwie nigdy wcześniej nie zastanawiałam się, dlaczego jeden z najsmaczniejszych orzechów - orzech nerkowca jest taki drogi i dlaczego nigdy nie jest sprzedawany w łupinie. Tajemnicę odkryłam przypadkiem w Tajlandii, trafiając do małej przetwórni tych orzechów, żeby przekonać się przy okazji, że nanercz zachodni, zwany też nerkowcem zachodnim albo orzechem cashew, to jedna z najdziwniejszych roślin jakie do tej pory widziałam.
Kiedy zaczęłam przygotowywać ten wpis, przypomniała mi się montypythonowska kwestia z Żywotu Briana - "...to co dobrego właściwie dali nam Rzymianie? Prawie nic, oprócz wodociągów, wywózki śmieci, dróg, nawadniania, medycyny, edukacji, wina, łaźni publicznych, porządku, prawa..." :D Dziś będzie o kokosie, a co ma piernik do wiatraka, a raczej Rzymianie do kokosa? Palma jak palma i niepozorny, chociaż ogromny w porównaniu z innymi orzech. To co dobrego właściwie dają nam kokosy? :)
To miejsce zasługiwało na osobny wpis. Jedno z najbardziej fascynujących i malowniczych miejsc nie tylko w Tajlandii, ale i na całym świecie. Miejsce, które miałam od dawna na swojej osobnej liście podróżniczej i fotograficznej - liście miejsc, które muszę zobaczyć i sfotografować, zanim przyjdzie mi opuścić ten ziemski padół. Zanim tam dotarłam i złapałam za aparat, miałam już w głowie wizję zdjęć, które tam zrobię (serio! :D). A jeśli przyszłoby mi wybierać tylko jedno miejsce, które będę mogła zobaczyć w Tajlandii, bez wahania wybrałabym to - jedyne takie - targ na wodzie.
Styczeń nie rozpieszcza nas w tym roku zimowymi atrakcjami, śnieżnym puchem i bajkowymi widoczkami, a zamiast tego straszy listopadową szarugą, dlatego zabieram Was w ładniejszy, wiecznie ciepły i słoneczny zakątek świata :)
Pytacie, czy żyję? Tak, choć wciąż lekko przykurzona gładzią gipsową, poklejona silikonem i ze znacznie nadszarpniętymi nerwami ;) Zanim człowiek zabierze się za remont i urządzanie mieszkania od przysłowiowej cegły, żyje w błogiej nieświadomości istnienia mało fachowych fachowców, samozwańczych mistrzów dziedzin, o których mają tylko nikłe pojęcie, nieuczciwych sprzedawców i całej masy czyhających niebezpieczeństw i kruczków, które starannie wypracowaną wizję projektu potrafią w jednej chwili posłać w diabły. Jakie to szczęście, że konieczność kolejnego generalnego remontu to perspektywa przynajmniej kilku albo nawet kilkunastu lat (przynajmniej mam taką nadzieję ;)) a ten aktualny dobiega końca...
Chociaż daleko mi do księżniczki, a i pięknego jak młody rzymski bóg Gregorego Pecka nie było w pobliżu (niestety ;)), wycieczka po wiecznym mieście miała dla mnie coś z uroku starego filmu. Rzym odwiedziłam pod koniec marca, tuż przed Wielkanocą i kiedy u nas każdemu dawały się we znaki ostatnie podrygi zimy, tam wszystkie zmysły pieściła już wiosna w pełni i można było odczuć pierwsze oznaki śródziemnomorskiego lata. Uliczne stragany uginały się pod ciężarem stosów zielonych karczochów, dorodnych, pachnących pomidorów i słonecznych, dojrzałych pomarańczy, a parki i trawniki porażały soczystą zielenią.
Wybaczcie, że znowu nie było mnie tutaj trochę, ale tak to już jest, że świat zatrzymuje się na chwilę, kiedy traci się przyjaciela, a ja niestety straciłam ostatnio moją kocią przyjaciółkę i niezawodną asystentkę kuchenną :( Jednak świat toczy się jednak dalej, więc wracam z obiecaną wakacyjną relacją.
... I'll show you something to make you change your mind
Pozwólcie, że chwilę odetchnę od gotowania i powspominam moją wrześniową wyprawę do Londynu :)
Za oknem zimno, mokro i szaro. Z okazji tej szaroburej polskiej jesieni, zabieram Was jeszcze raz na słoneczną wyspę Afrodyty :) Ogrzejcie się trochę i poczęstujcie owocami morza...
Subskrybuj:
Posty (Atom)