Dawno, dawno temu, poznańskiemu cukiernikowi przyśnił się Św. Marcin, wjeżdżający do miasta na białym koniu. Kiedy koń potknął się na śliskim śniegu, zgubił złotą podkowę. Cukiernik zafascynowany życiem świętego i tak jak on, zatroskany losem ubogich uznał to za znak. Nazajutrz upiekł słodkie ciasto, w kształcie podkowy, wypełnione białym makiem, orzechami i bakaliami i rozdał je biednym. Na pamiątkę tego wydarzenia poznańscy cukiernicy co roku, w dzień imienin Św. Marcina wypiekają słodkie rogale. Kiedy tego dnia spadnie śnieg, Poznaniacy powtarzają, że Św. Marcin przyjechał na białym koniu...
W tym roku 11 listopada prawdopodobnie nie będzie biało w Poznaniu ani w innych
rejonach kraju. Nie było też śniegu kilka tygodni temu, kiedy zostałam zaproszona na warsztaty kręcenia rogali marcińskich przez Biuro Promocji miasta Poznań. Wspaniała i pewnie niepowtarzalna okazja, z której grzech byłoby nie skorzystać i to z kilku powodów. Poznań nigdy nie leżał na moich najbardziej wydeptanych życiowych ścieżkach i na palcach jednej ręki mogłabym policzyć ile razy tam gościłam - najczęściej przejazdem lub w sytuacjach wyjątkowych (takich jak koncert ukochanego Petera Gabriela na przykład :)) Dlatego perspektywa odwiedzin stolicy Wielkopolski, dodatkowo przy tak słodkiej okazji była podwójnie kusząca. Bo najważniejsze, bez dwóch zdań były rogale! Te legendarne, pożądane, szczególnie tego jednego dnia w roku (chociaż już od dawna można je kupić w Poznaniu przez okrągły rok) wypieki, o tajemniczej i strzeżonej, jak warowna forteca recepturze. Wiedziałam dobrze, że dokładny przepis tajemnicą pozostanie, ale jeżeli mogłam odkryć chociaż mały jej rąbek - warto było!
Tym, który zgodził się uchylić tego rąbka był poznański cukiernik - pan
Piotr Koperski, który od 1984 roku, teraz już wraz z synem, osładza życie mieszkańcom Wielkopolski i co najważniejsze - jest jednym z elitarnego grona posiadaczy certyfikatu
Kapituły Poznańskiego Tradycyjnego Rogala Świętomarcińskiego, który uprawnia do używania nazwy "rogal marciński" lub "rogal świętomarciński" w odniesieniu do tego tradycyjnego wypieku. Warsztaty dotyczyły kręcenia rogali, więc ciasto było już przygotowane i mogłam podejrzeć tylko ostatnią fazę przygotowań - przekładanie ciasta górą masła, składnie i wałkowanie, w celu uzyskania charakterystycznych dla ciasta półfrancuskiego listków.
Integralną częścią rogala marcińskiego jest nadzienie i najwięcej uwagi poświęcono właśnie jemu. Jak na certyfikowany produkt przystało, wszystkie składniki dobierane są z wyjątkową starannością i dbałością o jakość. Próbki
białego maku zamawiane są od różnych producentów i spośród nich, komisyjnie wybierany jest ten najlepszy, najbardziej naturalny, świeży i bez zbędnych polepszaczy smaku i dodatków. Tylko taki mak ma prawo znaleźć się w marcińskim rogalu, razem ze zmielonymi rodzynkami, skórką pomarańczową, orzechami, biszkoptami i aromatem migdałowym. Kiedy ciasto jest gotowe, ręcznie wałkuje się je ponownie tak, aby powstał kształt prostokąta, który następnie kroi się w trójkąty, jak w przypadku każdego rodzaju rogali.
Jednak panowie Koperscy mają swój oryginalny patent, który podobno budzi duże zainteresowanie, szczególnie podczas zagranicznych konkursów cukierniczych - aby sprawnie i równo pokroić ciasto, cukiernicy używają specjalnej szabli. W końcu nie od dziś wiadomo, że Polak i szabelka, to nierozłączna para ;) Potem wystarczy już tylko hojną ręką nałożyć nadzienie o konsystencji gęstej pasty i zwinąć rogala tak, aby taka sama ilość maku z bakaliami znalazła się na środku i po bokach ciastka. Teraz z uśmiechem oglądam na zdjęciach moje niewielkie, równiutkie i grzeczne
rogale sprzed roku i myślę sobie, że certyfikatu bym na nie nie dostała :)) Prawdziwy rogal marciński ma prawo być niepokorny, nierówny i pokazywać to, co ma najlepszego w środku.
Waga prawdziwego rogala marcińskiego wynosi około 250 gr, więc w Poznaniu jada się konkretnie (milczeniem pominę jednak, ile taki jeden rogal mieści w sobie kalorii, bo w dni świąteczne kalorii przecież nie liczymy ;)). Nadziane i uformowane rogale odpoczywają sobie przez czas jakiś w cieple, a kiedy napuszą się dumnie, trafiają do gorącego pieca, aby nabrać ostatecznego koloru i kształtu. Upieczone, rumiane i ciepłe jeszcze smarowane są następnie cukrową pomadą, która w przeciwieństwie do zwykłego lukru, długo pozostaje lśniąca i nie kruszy się (tajemnicą jest dodatek syropu kukurydzianego). Na końcu pozostaje posypać każde ciastko posiekanymi orzeszkami i rogale marcińskie są gotowe.
Nigdy wcześniej nie próbowałam tego prawdziwego rogala, prosto z Poznania i muszę przyznać, że smakuje, w dodatku prosto z pieca, wyśmienicie. Warto wybrać się do Poznania w okolicach 11 listopada, aby zasmakować tej wspaniałej tradycji. Mam nadzieję, że jeszcze kiedyś i mnie to się uda, bo z miłą chęcią zapuściłabym się raz jeszcze wgłąb urokliwych, wąskich uliczek starego miasta, i tętniących życiem ulic nowej części miasta, podgryzając marcińskiego rogala oczywiście :)
Przepiekna opowiesc i cudne rogale:)Jak to wspaniale, e tradycja jest kontynuowana:)
OdpowiedzUsuńJuż u Patrycji z Turfli zazdrościłam pobyty w (moim) Poznaniu:)
OdpowiedzUsuńZ wielką przyjemnością przeczytałam relację i obejrzałama Twoje zdjęcia. 11.11 (u nas jest jeszcze 10.11) będę marzyć o rogalu...:)
Pozdrawiam!
Po pierwsze dzięki za opowieść o św. Marcinie, dwa za opowieść o moich ulubionych rogalach:) A trzy zazdroszczę wizyty w Poznaniu, to jedno z moich ulubionych miast. pozdrawiam !
OdpowiedzUsuńZ wielkim zainteresowaniem przeczytałam relację, bo sama też piekę co roku rogale wzorowane na marcińskich. Pocieszyłaś mnie, że nie muszą być takie równiutkie i foremne:)
OdpowiedzUsuńChciałabym być kiedyś na takich warsztatach.
Piękne zdjęcia:) wybrałam się kiedyś do Poznania specjalnie, żeby spróbować te rogale; pyszne! a to miasto ma swój klimat i urok:)
Mnie do Poznania jest bardzo nie po drodze dlatego fajnie było przeczytać Twoja opowieść. A rogale zaplanowałam na dzisiaj:)
OdpowiedzUsuńPiekne zdjecia, piekna opowiesc... Swietomarcinskie rogale znow kusza, patrza na mnie z blogow, a ja znow musze obejsc sie smakiem.
OdpowiedzUsuńPoznań to moje miasto od kilku lat. Z każdym rokiem czuję, że mocniej zapuszczam korzenie. Podoba mi się tradycja rogali marcińskich, których może nie jestem fanką, ale jak każe tradycja, co roku kosztuję.
OdpowiedzUsuńDziękuję za piękną relację:)
Dziś Święto Rogali i Gąski:) Może jakieś pomysły na nią?:) Albo na dodatek do niej?:) Przepisy mogą pochodzić z każdego czasu:) Pozdrawiam i zapraszam, mimo, że nie gustuję w mocnej słodyczy tych rogali, to trzeba przyznać, że to niezły majstersztyk! Wiem, że świeżą gęś trudno dostać, ale są mrożone, a sam przepis bez zdjęcia też pożądany:) http://durszlak.pl/akcje-kulinarne/czas-na-gesine
OdpowiedzUsuńJA rowniez z checia przeczytalam relacje. Rogale takie jadlam juz tylko raz w zyciu i nie przypadly i do gustu. Sledzac jednak produkcje rogali przez wiele osob, patrzac na zdjecia, wyobrazam sobie, ze ich smak (tych wlasnorecznie zrobionych i swiezo wyciagnietych z pieca) musi byc wyjatkowy. Moze za rok i ja przygotuje...
OdpowiedzUsuńOch Komarko, fantastyczna relacja! Dzięki Ci za nią. Przeczytałam i obejrzalam z zainteresowaniem. Zwłaszcza,że moje rogale własnie wyrastają. I były niepokorne ;) I są nierówne. Mam nadzieje,ze bedą smaczne:)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam Cię,milego dnia:)
Dziękuję, że przybliżyłaś mi historię tych wyjątkowych rogali. Niestety, tylko raz miałam okazję zjeść te pyszności. Twoje zdjęcia dopełniają całości. Serdeczności na ten dzień.
OdpowiedzUsuńaaaa! fantastyczna sprawa! uwielbiam rogale marcińskie a zobaczenie jak się je robi napawa mnie jeszcze większą chęcią ich skosztowania!:)
OdpowiedzUsuńW tym dniu rzeczywiście nie liczę kalorii ;-D Piękna historia, cudowne zdjęcia! Dziękuję!
OdpowiedzUsuńoch ile oddalabym za chociaz jednego rogala, strasznie za nimi tesknie
OdpowiedzUsuńPamiętam jak mówiłaś o tym wyjeździe na BFG :)
OdpowiedzUsuńps. szabelka dobra rzecz! :)
Świetna relacja! Aż zaczęłam żałować, że w tym roku nie lecę na Święta przez Poznań. Do tej pory zawsze był to mój pierwszy przystanek w Polsce i zawsze dawałam się namówić na rogala.
OdpowiedzUsuńSuper opowiedziane, super zdjęcia. A czytałam to z przyjemnością przygryzając właśnie rogala.
OdpowiedzUsuńPisała rodowita poznanianka z dziada i pradziada w Poznaniu dalej mieszkającą :)
Pozdr
Michalina
Niepokorne mogą być odnośnie kształtu, ale jednak uważam, Komarko, że są za bardzo popieczone, Twoje bardziej mi się podobają...
OdpowiedzUsuńIdealne! Moje nie takie ładne, ale równie smaczne :) Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńuwielbiam Poznań.
OdpowiedzUsuńchodz tu do szkoły (40km od domu),
a miasto jest niepowtarzalne.
cudowne zdjęcia. a post? czytało się go niczym świetną książkę!
i te zdjęcia.
Znów czarujesz pod każdym względem.
http://www.slodkakarmel-itka.blogspot.com
http://www.karmel-itka.blogspot.com
Dziękuję za tę relację, miałaś niesamowite szczęście, by zobaczyć "naocznie" wyrastanie rogali. Też bym tak chciała, zazdroszczę i się do tego przyznaję. Pozdrów Dziuunię jak ją usłyszysz lub zobaczysz proszę
OdpowiedzUsuńKomarko, ja pochodzę z zagłębia rogalowego. Pamiętam ogromne kolejki przed cukierniami i zapisy na rogale - zupełnie jak na pączki. Nie rozumiałam wtedy o co tyle szumu. Takie są prawa dziecka...
OdpowiedzUsuńNa szczęście w W-wie jest jedna cukiernia, która jest własnością cukiernika pochodzącego z Wielkopolski, tam rogale można kupić cały rok, nieraz z ich oferty korzystam :)
Nino, możesz podać ich adres? Może być na maila. Bo bardzo chciałabym spróbować marcińskich :)
OdpowiedzUsuńoczywiście, żytnia 15 http://www.oirpwarszawa.pl/kategoria/mapa
OdpowiedzUsuńdruga klatka licząc od banku chyba millenium, który jest na rogu, to mała cukiernia w środku
Dzięki! Przejdę się tam :)
OdpowiedzUsuńpozdrawiam
ps. Komarko, wybacz tę prywatę ;)
Wspaniała opowieść! A ja w tym roku miałam okazję spróbować pierwszy raz w życiu tych specjałów, bo mój mąż był w Poznaniu służbowo i wczoraj wieczorem przywiózł :))) Mówił, że jak kupował przed południem to jeszcze ciepłe były. Przyznaję, że smaczne i piękne - zaskoczyło mnie to, jakie one duże!!! Taki rogal to na dwie głodne osoby co najmniej!!!
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie!
Aniu, dziękuję :) Też się cieszę, że tradycja została wskrzeszona i tak ładnie ją kontynuują.
OdpowiedzUsuńAgnieszko, bardzo mi miło, że mogłam przypomnieć Ci rodzinne strony :) Pozdrawiam!
Ulcik, z wizyty w Poznaniu bardzo się cieszę, bo to rzeczywiście piękne miasto. Tylko jak zwykle za mało czasu, żeby wszystko na spokojnie obejrzeć. Mam nadzieję, że jeszcze uda mi się tam pojechać :) Pozdrowienia!
Negresco, absolutnie nie muszą być równe i foremne! :) A nawet nie mogą! :)
Wiosenko, no właśnie ja też mam tam zupełnie nie po drodze :-S Chociaż podróż okazała się prostsza niż myślałam, więc od czasu do czasu można się tam wybrać :)
Maggie, dziękuję :) Dla pocieszenia powiem, że wczoraj też nie zjadłam ani jednego rogala marcińskiego. Te poznańskie nie doczekały święta ;))
Urszulo, w takim razie masz szczęście mieszkania w takim ładnym miejscu :) No i te rogale pod ręką... Pozdrawiam! :)
Neśko, niestety nie udało mi się zdobyć gęsiny w tym roku, ale dziękuję za zaproszenie. Może w przyszłym roku się uda, bo chętnie przyrządziłabym jakąś świąteczną gąskę :)
Flowerku, myślę że tak jak ze wszystkim - można trafić na te gorsze i te lepsze rogale. Te certyfikowane i świeżutkie są naprawdę smaczne, ale i tak nie ma jak te własnej roboty ;)
Majanko, w takim razie masz szansę na certyfikat! :D Bo że smaczne wyszły, to nie mam żadnych wątpliwości :)
OdpowiedzUsuńClaro, bardzo lubię takie produkty z historią :) A z tymi prawdziwymi, poznańskimi rogalami to też był mój pierwszy raz :)
MesmerizingBakes, mam nadzieję, że miałaś okazję wczoraj delektowania się nimi :)
Zacisze_wyśnione, dziękuję :) A kwestię kalorii przemilczymy oczywiście :)
Martushko, podobno w tym roku można je było kupić na Allegro z dostawą do domu. Może za rok jeszcze usprawnią dystrybucję :)
Zemfiroczko, tak tak, bo to było tuż przed BFG :) Takie małe tournee ;D
Hulio, bo to niemożliwe żeby być w Poznaniu i nie skusić się na rogala ;))
Michalino, bardzo miło mi to słyszeć od rodowitej Poznanianki :)
Renato, masz rację - mnie też zdawało się, że trochę się zagapili (pewnie zaaferowani naszą wizytą ;)) i odrobinę za późno wyjęli z pieca ;) Ale na smaku przez to nie straciły ;)
Kamila, nie muszą być ładne ani trochę - serio :D
OdpowiedzUsuńKarmelitko, to Ty też Wielkopolanka! Całkiem sporo "kulinarek" z tamtych stron :) Dziękuję Ci za miłe słowa :)
Aniu, to prawda, że miała farta - cieszyłam się z tego zaproszenia jak dziecko! :) A Dziuunię pozdrowię oczywiście - załatwione :)
Nino, zawsze tak jest, że docenia się mniej, kiedy ma się coś na co dzień i pod ręką :)) A te kolejki to już sobie wyobrażam, bo podobno w Poznaniu zjada się nieprawdopodobne ilości tych rogali w okolicach 11 listopada! :)
Dzięki za namiary na cukiernię! Do Poznania mam mniej więcej taki kawał jak do Warszawy, ale do stolicy jakoś tak bardziej pod drodze ;)
Niedzielko, dokładnie - ja też byłam zaskoczona, że one takie ogromne! :) Ciężko było zjeść jednego na raz :) Pozdrawiam!
w końcu przypomniałam sobie dokładnie całą tą historię, bo aż wstyd dokładnie nie wiedzieć skąd się wzięły rogale, będąc Poznanianką;) piękne ujęcia! chyba muszę też się wybrać w plener w poszukiwaniu dobrych ujęć;) pozdrawiam!
OdpowiedzUsuńMoje ukochane miasto! Jak ja za nim tęsknię! Niestety Węgrzy nie sprowadzają naszych przepysznych rogali poznańskich... Ogromnie wszystkim zazdrościłam, tym którzy mogli się nimi objadać, iść w defiladzie na ulicy Św. Marcina, poczuć tą wspaniałą atmosferę i spędzić dzień z rodziną! Polecam Poznań z całego serca i duszy! :)
OdpowiedzUsuńMoje rogale może kształtem i wagą też idelne nie są, ale smakiem biją wszystkie inne! Pycha :)
OdpowiedzUsuńhttp://majesticfood.blogspot.com/2011/11/rogale-marcinskie.html
Pochodzę z Poznania i Dzień Niepodległości spędziłam szwendając się po ulicy św.Marcina, stoiska z rogalami znajdowały się do parę metrów, zawsze były do nich ogromne kolejki i stale dowożono nowe wypieki. Niby można jeść je tutaj cały rok, ale w inne dni już nie smakują tak dobrze ;)
OdpowiedzUsuńDziękuję za relację z procesu pieczenia, może wreszcie w przyszłym roku spróbuję sama zmierzyć się z tym przepisem, bo cena tych kupnych niestety stale rośnie :/
Pozdrawiam!
Ja również pochodzę z Poznania i muszę przyznać, że nie miałam pojęcia o takich warsztatach pieczenia rogali! Czy one odbywają się regularnie? Chętnie bym się w przyszłym roku wybrała!
OdpowiedzUsuńMam jeszcze pytanko dotyczące kształtu rogali, bo moje zawsze wyglądają podobnie do Twoich z przed roku. Czy dobrze widzę, że te trójkąty ciasta są jakoś nacięte od góry, tak, że po zwinięciu te boczki ładnie się rozchodzą i ukazują nadzienie?
P.S. Piękne zdjęcia!
Paulo, ja też dopiero w Poznaniu poznałam tę historię w całości :) Poznań jest bardzo malowniczy. Żałowałam, że nie miałam więcej czasu, żeby spokojnie pochodzić z aparatem po mieście. Pozostaje mi tam wrócić :)
OdpowiedzUsuńHanno, mam nadzieję, że już niedługo rogale będą wysyłać na cały świat :) A w paradzie św.Marcina też chciałabym kiedyś uczestniczyć :)
Carmelowe_frappucino, nie będę oceniać, bo nie próbowałam :) Chętnie bym spróbowała, bo w końcu mam porównanie z oryginałem :)
Rudzik, zazdroszczę bycia w centrum wydarzeń :) A wyrób rogali własnej roboty polecam bardzo - warto poświęcić na to trochę czasu, bo satysfakcja gwarantowana :)
Aganiok, nie mam pojęcia, czy była to jednorazowa inicjatywa, czy warsztaty odbywają się co roku. Nie słyszałam o nich wcześniej, a zaproszenie dostałam bezpośrednio z biura promocji miasta.
Co do formowania rogali, to dokładnie tak - podstawę trójkąta odkłada się na ok. 2 cm i nacina się w środku. Wówczas ciasto łatwiej się zwija i nadzienie zostaje na całej powierzchni. Pozdrawiam! :)
Ja co roku pożeram na Św. Marcina przynajmniej dwa rogale. Co z tego, że kalorie, co z tego, że w poznańskich cukierniach mogę je kupić właściwie przez cały rok. 11 listopada smakują najlepiej :) Bardzo ciekawe zdjęcia - fajnie podpatrzyć produkcję od kuchni ;) Tylko na jednym ze zdjęc z gotowymi wypiekami, rogale są jakieś takie mocno spieczone. Trochę to dziwne.
OdpowiedzUsuńLoriel, to prawda - były spieczone trochę za mocno :) Cukiernicy zaaferowani naszą wizytą prawdopodobnie przegapili ten moment, kiedy trzeba je było wyjąć z pieca ;) Na szczęście wpływu na smak nie miało to żadnego :) Pozdrawiam!
OdpowiedzUsuń