W Wielkopolsce nazwaliby je sznekami ze śliwkami i glancem :) Dla mnie to po prostu zawinięte w supełek, słodkie drożdżówki ze śliwkami i lukrem, kojarzące się od zawsze ze schyłkiem lata, dojrzałymi węgierkami i smażeniem powideł. Drożdżowe i śliwki to zawsze udane połączenie, czy to w postaci bułeczek, pieczonych w foremkach do muffinek maślanych brioszek, czy placka z kruszonką z blachy.
Pod koniec sierpnia zawsze zabieram się za zioła. Przerabiam bazylię na pesto i mrożę w małych słoiczkach na zimę, suszę tymianek, majeranek, oregano, lubczyk i miętę. Bez ziół kuchnia smakuje płasko i jałowo i nie wyobrażam sobie, że mogłabym obejść się bez ich aromatu przez długie jesienno-zimowe miesiące. Przy okazji miętowych zbiorów zrobiłam też syrop miętowy.
Podchodziłam do tego ciasta jak do jeża :) Kusiło mnie od dawna, o różnych porach roku, na różne okazje i jednocześnie odrzucało. Mój wewnętrzny dietetyczny stoper przemawiał do rozsądku, że po takim połączeniu masła, cukru i białej czekolady można spodziewać się tylko ulepkowatej bomby kalorycznej, a kulinarna wyobraźnia kusiła wizją delikatnej, czekoladowej delicji. W końcu wpadłam na kompromis, żeby zdecydowaną słodycz ciasta przełamać bardzo kwaśnymi porzeczkami. I to był bardzo doby pomysł :)
Subskrybuj:
Posty (Atom)