Zasłodziłam się trochę po niemal miesiącu obcowania ze słodkimi fiołkami, przyznaję ;) Coś wytrawnego, słonego, dla zdrowej równowagi musiało pojawić się prędzej czy później. Najchętniej też zielonego, bo do swojskich zielonych nowalijek jeszcze daleko przy tak zimnej wiośnie, a ja jestem zielonego spragniona, jak kania dżdżu! Nie przepadam za mięsnym tatarem, ale ten z wędzonego łososia, do tego z zielonym awokado i rzeżuchą z plantacji na parapecie, idealnie tę równowagę smakową mi poprawił.
W myśl wyznawanej przeze mnie zasady, że nie marnuję jedzenia, ostatnią garść świeżych fiołków, którą miałam jeszcze w lodówce, dorzuciłam do naleśników :) Już dawno miałam zamiar wypróbować naleśniki w wersji bezglutenowej, z azjatyckim smaczkiem - na białej mące ryżowej. Po usmażeniu na suchej patelni, na małym ogniu, naleśniki pozostają białe i to jest doskonała baza dla kwiatowych dodatków.
Świeżymi fiołkami można aromatyzować nie tylko cukier, ale też dużo zdrowszy miód. Tak jak cukier, miód można utrzeć z płatkami fiołka, tak jak ten, który dodawałam do masła fiołkowego albo całe kwiaty zalać podgrzanym lekko miodem w słoiku i uzbroić się w cierpliwość, bo tym sposobem miód jest gotowy dopiero po około dwóch tygodniach. Ten z ucieranymi płatkami jest bardziej aromatyczny.
Subskrybuj:
Posty (Atom)