Patrząc na rozrastającą się w zastraszającym tempie na bocznym pasku kategorię 'Wegetariańskie' czasami zastanawiam się nad swoim sposobem odżywiania. Nigdy nie byłam zdeklarowaną wegetarianką, chociaż do warzywnych i owocowych dań jestem przyzwyczajona od dziecka i spokojnie mogłabym się obyć bez mięsa przez dłuższy czas. Latem jestem wegetarianką sezonową, bo trudno mi oprzeć się warzywnemu festiwalowi w ogrodzie i na straganach, a jesienią i zimą chętniej jadam treściwe warzywne zapiekanki i słoneczne zupy kremowe, które przywołują letnie wspomnienia i smaki. Mięso jest od czasu do czasu, albo jest tylko dodatkiem. Ale czasem nachodzi mnie ochota na... schabowego :) To pewnie jakaś narodowa przypadłość i poradzić na nią nic nie mogę ;)
Dzisiaj będzie o pasji. Niby nic nowego, bo wciąż o pasji kulinarnej, ale wszyscy pasjonaci dobrze wiedzą, że o swoim największym koniku można pisać, mówić i słuchać bez końca :)
Pasja kucharzenia, oprócz ciągłego doskonalenia swoich umiejętności łączenia smaków i aromatów prowadzi do małej obsesji na punkcie jakości. Zaczyna się niewinnie, od studiowania etykietek gotowych produktów, badania zawartości cukru, tłuszczów, konserwantów. Żegnamy się na zawsze z margaryną, polepszaczami smaku typu fix, gotowcami z torebki i najchętniej wszystko produkowalibyśmy sami, aby nie przepuścić do naszej diety żadnych złych i sztucznych składników. Pieczemy chleby na zakwasie, uprawiamy i suszymy zioła, używamy tylko organicznych lub samodzielnie wyhodowanych owoców i warzyw, robimy masło, twarogi, przetwory. Ricotta, marynowane sery, oliwy o najróżniejszych smakach – no problem! Chociaż kiedyś nie mieściło nam się w głowie, że można to wszystko zrobić samemu. I mimo, że wymaga to trochę więcej czasu i wysiłku niż spacer do supermarketu, to oprócz szalonej satysfakcji, daje nam 100-procentową pewność jakości, której nigdy nie zapewni żadna masowa produkcja.
Mój blog powoli zamienia się w mały portal o kuchni greckiej ;D Wcale nie miałam takiego zamiaru, ale od początku roku śródziemnomorskiego jedzenia wciąż nie mam dość :) Za to najwyraźniej mam już dość zimy i coraz bardziej tęsknię za słońcem i zielonym od świeżych warzyw i owoców ogrodem. Poza tym mój żołądek, nadwyrężony świątecznym obżarstwem chętnie godzi się na lekkie a przy tym syte dania warzywne. A co najważniejsze - smakują bardzo i żołądkowi i mnie samej, a przy okazji wszystkim tym, którym je serwuję :)
To już ostatni odcinek z ciastem filo w roli głównej. Malutkie, chrupiące sakiewki nie były w planie i powstały trochę z przypadku :) A to za sprawą skrawków ciasta, które zostały mi po dopasowaniu formatu płatów filo do foremki, w której piekłam baklavę. Ani mi się nie śniło wyrzucanie takiego cennego i wdzięcznego materiału, więc zapakowałam w niego trochę posiekanego wędzonego łososia wymieszanego ze śmietankowym twarożkiem, koperkiem i świeżo zmielonym pieprzem.
Subskrybuj:
Komentarze (Atom)