Dżem z jarzębiny to chyba najbardziej jesienny i ostatni z przetworów, którym kończę sezon słoikowy (no dobra, na takie miano zasługuje jeszcze marmolada z dyni :)). Ten piękny złotordzawy kolor - nie można pomylić go z inną porą roku. No i smak. Właśnie - smak dżemu z jarzębiny nie wszystkich zachwyci - to smak specyficzny, smak dla koneserów i wielbicieli połączeń słodko-gorzkich.
Nie wszystkie suszone maliny przerobiłam na puder (z niewielkiej ilości malin wychodzi go naprawdę sporo). Część zostawiłam sobie na granolę malinową, czyli rodzaj chrupiącego, pieczonego musli. Na śniadanie z mlekiem lub jogurtem, taka granole smakuje najlepiej w połączeniu z malinami świeżymi, ale kiedy już ich zabraknie, suszone też dają radę swoim smakiem i zapachem choć na chwilę przedłużyć lato.
Mamy październik, a maliny w ogrodzie dalej uginają się pod ciężarem owoców. Tegoroczna, jesienna malinowa klęska urodzaju podsunęła mi pomysł na jeszcze jeden sposób wykorzystania malin - postanowiłam je wysuszyć. Przypomniały mi się też pudełka z owocowymi pudrami w spiżarni (pełnej skarbów) szefa Davida Everitt-Matthiasa, w kuchni gwiazdowej restauracji Le Champignon Sauvage w Cheltenham, którą miałam ogromne szczęście odwiedzić parę lat temu. Puder malinowy, puder z owoców czarnego bzu, puder pomarańczowy i wiele wiele innych. Pudrami posypywano małe cukiernicze dzieła sztuki, serwowane dania i desery, wzbogacając tym samym ich smak i podkreślając wyrafinowany wygląd. Te tajemnicze pudry to nic innego, jak wysuszone i sproszkowane na pył owoce o wyrazistym smaku i zapachu. Zamarzyło mi się zrobienie pudru malinowego własnej roboty i podarowanie swoim deserom odrobiny luksusu ;)
Subskrybuj:
Posty (Atom)