Pora mroku, mgieł, strzyg i duchów nadchodzi! Co prawda nie jestem zwolenniczką dosłownego przenoszenia tradycji innych narodów na nasz grunt i wciąż jeszcze drażnią mnie chodzące po domach (o zgrozo!) 1 listopada, owinięte niedbale w części pościeli niezidentyfikowane postaci, ale w końcu i w naszym kraju mamy tradycje obrzędowe w tym temacie (tak tak - ciemno wszędzie, głucho wszędzie... ;)) i nie mam nic przeciwko jesiennym zabawom w mrocznej konwencji. Sama paradowałam parę razy przebrana za bladolicą damę z krypty, długo przed tym, zanim pierwsze dzieci w prześcieradłach pojawiły się na naszych ulicach, bo urodziny mojej przyjaciółki przypadają akurat na początek listopada i z resztą znajomych, mieliśmy zwyczaj przebierania się na jej urodzinowe imprezy w stroje stosowne do pory i okazji ;) Poza tym lubię się bać, lubię horrory, niewyjaśnione zjawiska i opowieści niesamowite. Lubię też dyniowe ciasteczka, a one jakoś szczególnie dobrze wpasowują się w zastane okoliczności przyrody przełomu października i listopada :)
Ostatni październikowy tydzień zaczynam od zupy dyniowej. Dobrze wymyśliła to natura, że dynie królują właśnie o tej porze roku, bo nic tak dobrze nie pobudza zapadających w jesienną drzemkę zmysłów, jak ich energetyzujący kolor. Wśród odkrywanych każdego roku, coraz bardziej wymyślnych dyniowych potraw, zupa to prawdziwe "comfort food" - przygotowuje się ją prosto i szybko, smakuje wszystkim i fantastycznie sprawdza się jako grzałka dla narażonego na pierwsze poważne chłody organizmu. Do tego bardzo łatwo zmodyfikować jej smak. Moja dzisiejsza dyniowa to klasyczny krem, ale w porównaniu z rodzimą, delikatną (niektórzy twierdzą nawet, że trochę mdłą) zupą na bazie ziemniaków, marokańska dyniowa to kalejdoskop smaków.
Ostatnio zostałam obdarowana gigantycznym korzeniem pasternaku. Kiedy pokazałam zdjęcie mojego okazu na facebookowym fanpagu-u, kilku czytelników przyznało, że pasternak w ich okolicy jest zupełnie niedostępny w sprzedaży i co gorsza, nikt o takim warzywie nie słyszał. W pierwszym momencie pomyślałam, że to dziwne, bo w końcu to zwykły pasternak a nie piemonckie trufle, ale zaraz pokajałam się sama przed sobą, że i w mojej kuchni gości zdecydowanie za rzadko. I chociaż staram się jak mogę przywracać do łask, w kuchni i ogrodzie, odmiany warzyw i owoców, które dawno wyszły z mody, to o wysianiu pasternaku na wiosnę udaje mi się skutecznie zapomnieć. Trzymam mocno kciuki, aby wkrótce wrócił na salony, jak jego kolega-celebryta topinambur ;)
Chyba definitywnie skończyła się już ta część jesieni, którą nazywamy polską złotą jesienią, a jej miejsce zajęła na dobre szara i mglista. Kulinarnie też dzielę jesień na dwie części - tę, która zabiera ze sobą jeszcze część lata, z ostatnimi letnimi owocami i warzywami, z ciastami malinowymi, śliwkowymi, morelowymi i gruszkowymi, z daniami pełnymi pysznych jeszcze pomidorów, bakłażanów i grzybów. Letnie zapasy kończą się powoli i za chwilę do kuchni wkroczą dynie, orzechy, owoce suszone, czekolada i cała masa aromatycznych przypraw korzennych. Moim ostatnim wypiekiem tej pierwszej części jesieni jest kruszonkowe ciasto ze śliwkami.
Subskrybuj:
Posty (Atom)