Orzechowe tematy nie opuszczają mnie od początku roku ;) Właściwie to od końca poprzedniego, kiedy to poniosło mnie tam gdzie kokosy i nerkowce rosną i wróciłam szczęśliwa, z nową i zaskakującą wiedzą o nich. Co dziwne, większość pomysłów, jakie ostatnio przychodzą mi do głowy ma związek z orzechami, więc za chwil parę możecie spodziewać się tu i migdałów i pekanów i na naszych rodzimych laskowych.
W Australii nie byłam nigdy, ale mam nadzieję, że kiedyś będę miała okazję odwiedzić ich ojczyznę i zobaczyć rosnących w naturze bohaterów dzisiejszego przepisu - orzechów makadamia. Na razie podziwiam ich doskonale okrągły kształt, twardą jak kamień łupinę (kolejny orzech nie do zgryzienia!) i orzeszek o słodkim, maślanym posmaku i oryginalnej kruchości (kto miał przyjemność chrupania orzechów makadamia, wie o czym mówię :)).
Tarte tatin, odwrócona tarta lub tarta do góry nogami - jak zwał tak zwał, w każdym razie patent na tę zapiekankę o francuskim rodowodzie polega na tym, że nadzienie zapieka się na spodzie formy, pod ciastem, a nie odwrotnie, jak w przypadku każdej innej szanującej się tarty. Ostatecznie, za sprawą zwinnych rąk gospodyni, gotowa już tarta i tak ląduje na talerzu nadzieniem do góry, ale wyróżnia się pięknie zapieczonym, najczęściej skarmelizowanym wierzchem.
Uwielbiam wiosenne poranki :) Pierwsze dni, kiedy po przebudzeniu nie trzeba błądzić w mroku i zapalać światła, bo do okien od świtu zagląda słońce, napełniają mnie nową energią i optymizmem, zagubionymi gdzieś jesienią i zimą. Odkąd przeprowadziłam się do wymarzonego mieszkania z oknami od strony wschodniej, poranki cieszą mnie podwójnie. Mam ochotę przenieść się ze śniadaniem lub poranną herbatką na zalany słońcem balkon, doglądać kwiatów, wysiać kolejną porcję nasion na kiełki lub doniczkowe zioła. W pierwsze dni wiosny lubię też celebrować drugie śniadania. Dobrze, że istnieją weekendy! ;)
Właściwie nigdy wcześniej nie zastanawiałam się, dlaczego jeden z najsmaczniejszych orzechów - orzech nerkowca jest taki drogi i dlaczego nigdy nie jest sprzedawany w łupinie. Tajemnicę odkryłam przypadkiem w Tajlandii, trafiając do małej przetwórni tych orzechów, żeby przekonać się przy okazji, że nanercz zachodni, zwany też nerkowcem zachodnim albo orzechem cashew, to jedna z najdziwniejszych roślin jakie do tej pory widziałam.
Sezon na grzane wino uważam za zamknięty! :) Wieczory z aromatycznym grzańcem, kocykiem i książką odkładam na kolejny listopad, a teraz wypatruję już tylko oznak nadchodzącej wiosny i czekam na ciepłe dni. Resztkę wina z korzeniami, (która doprawdy nie wiem, jakim cudem się jeszcze uchowała ;)) postanowiłam wykorzystać do ciasta, na które od dawna miałam oko.
Pierwsze skojarzenie na hasło "kuchnia naszych dziadków", to dla większości z nas kuchnia staropolska, regionalna, kresowa. Taka też pierwsza myśl przebiegła mi przez głowę, kiedy dowiedziałam się o sympatycznej inicjatywie Fundacji Inicjatyw Społeczno-Ekonomicznych pod hasłem "Warszawskie Historie Kuchenne", mającej na celu zachęcenie warszawskich seniorów do podzielenia się swoim kulinarnym doświadczeniem i przepisami, którymi na co dzień uszczęśliwiają swoje dzieci i wnuki. Częścią projektu były warsztaty, a później konkurs na najciekawsze receptury uczestników, wyłonione przez jury z Jakubem Kuroniem i Maciejem Nowakiem na czele.
Dzisiaj obchodzimy Światowy Dzień Kota (u mnie dokładnie Dzień S'kota ;)), więc nie zapomnijcie dostarczyć swoim kocim przyjaciołom dodatkowej porcji mizianka, głasków, pieszczot, zabaw i oczywiście ulubionej karmy :) Przydałyby się też jakieś "kocie" ciasteczka dla właścicieli, ale w szaleństwie typowo karnawałowych słodkości, niestety nie zdążyłam upiec. Zapisuję je sobie na przyszły rok :)
Nie zapominajmy też, że to Dzień Kota i ostatni dzień karnawału w jednym - dzisiaj są powody do mruczenia... ;)
Subskrybuj:
Posty (Atom)