W końcu piątek (pisałam już, że to mój ulubiony dzień tygodnia? :))! Czas na weekendowe rozpieszczanie siebie, począwszy od śniadania. Późną wiosną jest to szczególnie przyjemne i proste, a wyjątkowo przyjemne w sezonie szparagowym. Omlet z chrupiącymi główkami zielonych szparagów, kolorowymi mini-pomidorkami, młodziutką natką pietruszki prosto z grządki i serem, to wymarzone śniadanie na weekend. Śniadanie, którym należy się niespiesznie delektować i które należy celebrować, bo w końcu sezon szparagowy trwa tylko chwilę.
Czytelniczka Agata zapytała mnie ostatnio na fejsbukowym profilu, czy próbowałam kiedyś szczawik zajęczy. Naturalnie! Odkąd tylko sięgam pamięcią, moje pierwsze po zimie wycieczki do lasu zawsze zaczynały się od szukania kwitnących na niebiesko przylaszczek, białych zawilców i skubania świeżutkiego, zielonego szczawiku zajęczego. Jego kwaskowaty smak na języku, tak jak smak pierwszych nowalijek prosto z grządki, zapowiadał rozpoczynającą się wiosenno-letnią zieloną ucztę, bogactwo smaków i witamin z ogrodu, lasu i łąki.
Kiedy na moim ogrodowym, liliowym dywanie na miejscu fiołków spotykam coraz częściej wystawiające swoje fioletowe języki do słońca kwiatki bluszczyka kurdybanka, to znak, że sezon fiołkowy ma się ku końcowi. Bluszczyk, mimo że też jadalny, to dużo bardziej zadziorny w smaku i ze swoją goryczką trafiający tylko do wytrawnych wielbicieli przysmaków z łąki, dlatego nie zastąpi mi niestety słodkich fiołków, z którymi w tym roku żegnam się pavlovą.
Kiedy w tamtej wiosny upiekłam fiołkowy tort, w głowie miałam już myśl, że za rok będzie sernik. Nie ciężki, twarogowy, ale lekki i bardzo kremowy z puszystego, śmietankowego serka, z ekstraktem z fiołkowych płatków, gotowanych w słodkim winie. Śnieżnobiały, lśniący wierzch, to nałożona pod koniec pieczenia i ścięta pod wpływem ciepła polewa z kwaśnej śmietany z dodatkiem cukru pudru. Jeszcze tylko garść świeżych, pachnących fiołków do dekoracji wieńczącej dzieło. A za rok będzie.... ;)
Subskrybuj:
Posty (Atom)