Ładnie w tym roku nasze narodowe święto listopadowe połączyło się ze świętem kuchni polskiej, czyli akcji Ireny i Andrzeja - Gotujemy po polsku! Powoli zaczyna mi to wchodzić w krew - zaraz po dyniowych szaleństwach w kuchni, odgrzebuję stare książki i artykuły i z wielkim entuzjazmem udaję się na wycieczkę w czasie, aby odkopać parę ciekawych i zapomnianych często potraw z naszej kulinarnej historii. Z tej okazji, jak rok temu, zapraszam Was na uroczysty, jesienny (staro) polski obiad :)
Kiedy Św. Marcin na białym koniu jedzie... Warsztaty kręcenia rogali marcińskich w Poznaniu
11 listopada 2011
Nie wiem, czy kojarzycie pewnego zielonego, gąbczastego cudaka, który pojawił się tutaj dwa lata temu z hakiem i który wzbudził powszechną konsternację, głównie za sprawą tego rzadko spotykanego w wypiekach koloru (to było chyba jeszcze przed erą święcenia triumfów przez innego cudaka, zwanego "ciastem Shrek"... :P). To było moje pierwsze spotkanie z azjatyckim ciastem szyfonowym i jak wówczas sama przyznałam - dalekim od ideału w moim wykonaniu :) Problemem była forma do pieczenia, bo zwykła, niska tortownica z kominkiem nie zdała egzaminu, a także brak tajemniczego jeszcze winianu potasu i kombinowanie na własną rękę z innymi stabilizatorami białek. W każdym razie efekt i tak był na tyle porywający, że postanowiłam nie składać broni w tym temacie, tylko po zaopatrzeniu się w brakujące narzędzia i składniki próbować dalej. O ile winian potasu nie stanowi już żadnego problemu, to kwestia foremki spędzała mi sen w powiek ;)
Pamiętacie naszyjniki z owocowych pestek? :) Pamiętam ze swojego dzieciństwa, że każde jesienne porządki w ogrodzie kończyły się zabawą w tworzenie eko-ozdób na szyję lub zamiennie, okręconych kilkukrotnie wokół nadgarstka w roli eko-bransoletki - na rękę :) Materiału było sporo - lekko nadpsute jabłka, gruszki-spady, które nie dostąpiły zaszczytu znalezienia się w skrzynce wędrującej do piwnicy na zimę. Ale ja najbardziej lubiłam pestki pigwowca :) Mimo że mniejsze i twardsze od jabłkowych i gruszkowych (co wiązało się z większym poświęceniem i wielokrotnym użyciem plastra do opatrzenia pokłutych paluszków ;)), były bardziej krągłe i pięknie błyszczące, przy czym nie traciły swojego naturalnego blasku i nie matowiały jak inne po inwazyjnym wyrwaniu ich z ciepłego nasiennego gniazdka. Naszyjnikiem czy bransoletką z pigwowca można było pochwalić się przed koleżankami bez dwóch zdań :)
Subskrybuj:
Posty (Atom)