Ostatnio zastanawiałam się nad fenomenem pizzy. Co takiego jest w cienkim placku drożdżowego, chlebowego ciasta i zapieczonych na nim pomidorów, sera i najróżniejszych innych produktów, których rodzaj może ograniczyć chyba tylko ludzka fantazja, że zrobił taką karierę na całym świecie i wciąż cieszy się niesłabnącą popularnością pod każdym równoleżnikiem? Mimo, że jej pierwowzór pochodzi z Włoch, to zdążyło powstać mnóstwo regionalnych odmian pizzy, charakterystycznych dla danej części świata, w myśl zasady "co kraj, to obyczaj". Od razu przychodzi mi na myśl pizza amerykańska, na grubym cieście, pokryta równie grubą warstwą nadzienia, czy podłużna w kształcie turecka pide, na której Turcy, oprócz tradycyjnego nadzienia lubią posadzić jajo :)
Koniec tegorocznego przetwórstwa porzeczkowego należało czymś uczcić :) Porzeczki czerwone i czarne, które nie trafiły do słoików i które uzyskały najwyższy stopień dojrzałości i słodyczy, łapiąc promienie słoneczne na krzakach od początku lata, stały się idealnym materiałem na deser. A skoro miało być to uwieńczenie porzeczkowego sezonu, padło na tort, który miałam ochotę wypróbować już od dawna.
Mamy w ogrodzie papierówkę. Duże, rozłożyste drzewo, zupełnie nie przypominające dzisiejszych modnych, miniaturowych jabłoni, których owoce zbiera się bez wysiłku, stojąc na ziemi i ledwo mieszcząc się pod koroną, jest niemal członkiem rodziny. Posadził je mój dziadek, który osiedlił się tu z rodziną tuż po wojnie. Papierówka była więc świadkiem wszystkich ważnych i tych mniej ważnych wydarzeń rodzinnych - narodzin mojej mamy i jej rodzeństwa, a później moich i mojego kuzynostwa. Cierpliwie znosiła nasze dziecięce "łażenie" po jej konarach i użyczała ich, wraz z rosnącą w sąsiedztwie szarą renetą, do zamocowania hamaku, w którym odpoczywaliśmy i bawiliśmy się w czasie wakacji. Była też niemą obserwatorką zmiany naszych gustów na przestrzeni lat, bo jako dzieci ze smakiem zajadaliśmy te najbardziej zielone, niedojrzałe i przeraźliwie kwaśne jabłka, a dziś czekamy cierpliwie na duże, pozłocone od słońca i słodkie owoce.
Kiedy czas upływa między zbieraniem owoców i warzyw i pakowaniem ich do słoików (patrz wpis niżej ;)) z przerwą na chodzenie do pracy ;) zaczyna brakować go na wymyślne i czasochłonne obiady. Wówczas najlepiej ratują sytuację makarony. A kiedy jest gorąco, najlepiej takie dania makaronowe, które równocześnie mogą być lekką sałatką, a które mimo tego sycą i dostarczają energii niezbędnej do walki ze słoikami ;)
Subskrybuj:
Posty (Atom)