Nie, nie chodzi o seler konserwowy ani nawet o warzywnego przestępcę, odsiadującego wyrok ;) Chodzi o roślinkę, którą udało mi się wyhodować :) To najprawdziwszy seler, tyle że wysiany w puszce :) Puszkę dostałam na początku roku w prezencie i czekała ona parę miesięcy szczelnie zamknięta, na wiosenne słońce. Bo tak naprawdę to mała w tym moja zasługa, że zielona, selerowa natka tak ładnie wzeszła w takim nietypowym anturażu - wystarczyło otworzyć puszkę, napełnić ją wodą i ustawić w ciepłym i słonecznym miejscu. Potem już pozostało cierpliwie czekać kilka tygodni, aż na powierzchni pojawiło się najpierw kilka cieniutkich i delikatnych kiełków, które w ciągu następnych tygodni przekształciły się w selerowe listki. Mała i mało praktyczna rzecz, a cieszy :) Razem z pietruszkowym bonzai, mój zapuszkowany seler dodaję do kolekcji warzywnych osobliwości ;)
Tak się dziwnie składa (z czego zdałam sobie właśnie sprawę ;)), że zupy pojawiają się na moim blogu najczęściej z powodu choroby. Ostatnim razem leczyłam grypę zupą kukurydziano-imbirową, a teraz, wróciwszy z weekendowej wizyty u przyjaciół z potężnym przeziębieniem, przypomniałam sobie o naszpikowanej witaminą C zupie cytrynowo-limonowej. Mam nadzieję, że szybko skończę z tą tradycją, bo inaczej życzyłabym sobie, aby zup było tutaj jak najmniej ;) Ale prawda jest taka, ze zupy, z osławionym gorącym rosołem na czele, mają dobry wpływ na nasze samopoczucie w czasie choroby (nawet jeżeli to tylko placebo), a na pewno przynoszą ukojenie obolałemu gardłu, bardziej niż jakakolwiek inna potrawa. I tak oto, walcząc z katarem i wymawiając sobie jaki to obciach chodzić zakatarzona (prawie) latem ;) poprawiam sobie nastrój słoneczną, pachnącą i delikatną zupą, na którą przepis znalazłam w świątecznym dodatku Zwierciadła - Świątecznej Kuchni Doroty i Bogdana Białych. Życzę zdrowia i smacznego :)
W tym tygodniu królują sałatki. I to właściwie dopiero początek ich panowania, bo im wyżej wędruje słupek rtęci w termometrze za oknem, tym mniej mamy ochoty na treściwe, mięsne obiady i tym chętniej zamieniamy je na lekkie, chrupiące, kolorowe sałatki. Czekam z utęsknieniem, aż na grządkach w ogrodzie pojawi się pierwsza "swoja" sałata, rzodkiewki, chrupiąca, słodka marchewka, zielony groszek i moja ukochana fasolka szparagowa, a wtedy dopiero rozpocznie się prawdziwe sałatkowe szaleństwo i zielone, letnie obiady.
Subskrybuj:
Posty (Atom)