Nie, nie wyprodukowałam oranżady domowym sposobem ;) Na fali wspomnień o paluchach i czasach podstawówki, dla zabawy postanowiłam zbadać lokalny rynek napojów gazowanych w poszukiwaniu dawnych smaków :)) Oranżady w dużych plastikowych butlach odpadały od razu, ale w końcu natknęłam się na oryginalną butelkę z kapslem, w skrzynkach, z kolorową zawartością (były żółte i różowo-czerwone) i etykietką - "Upss. Oranzada, napój o smaku owocowym" :) Chociaż producent nie pozostawił cienia wątpliwości, że z naturalnym sokiem owocowym napój nie ma nic wspólnego ("aromaty identyczne z naturalnymi, barwniki syntetyczne, konserwowany chemicznie"), nie mogłam się oprzeć, zaryzykowałam własnym zdrowiem i kupiłam w ramach eksperymentu i próby oceny pracy chemików ;)
Zapach udało się chemikom odtworzyć na medal - słodki, landrynkowy, jak w oranżadzie sprzed lat :) Ze smakiem było już gorzej... Mdły, mało zdecydowany, a przede wszystkim mało owocowy (ale to akurat nie powinno dziwić po uprzednim przeczytaniu etykietki ;)) Ale najbardziej zawiodłam się tym, że napój nie był prawie wcale gazowany! Zanim zdążyłam przelać "oranżadę" do szklanki, gaz ulotnił się w jednej sekundzie i pozostała już tylko farbowana woda o landrynkowym zapachu. Nie wiem dlaczego producent oszczędza na dwutlenku węgla, ale pamiętam, że dawna oranżada była gazowana tak, że szczypało w podniebienie i gaz utrzymywał się dużo dłużej niż tylko w sekundę po otwarciu butelki. Wniosek jest taki, ze to se ne vrati i pozostaje zachować w pamięci smak legendarnej oranzady z czasów dzieciństwa, a paluchy popijać kawą z mlekiem lub jogurtem ;)
Oranzady Upsss ZDECYDOWANIE NIE POLECAM, a umieszczam tu tylko jako żart :) Bo przynajmniej udało chemikom się uzyskać ładny kolor i miałam dobrą zabawę przy fotografowaniu ;)
Kolejny smak mojego dzieciństwa :) Pamiętam jak w podstawówce wracając po lekcjach do domu, z koleżankami zachodziłyśmy zawsze do piekarni koło szkoły po okrągłą drożdżówkę z serem lub paluchy z makiem. Obok, w spożywczaku kupowałyśmy do tego oranżadę (ja koniecznie różową :)) lub jogurt owocowy w kwadratowych pudełkach i nic nam więcej do szczęścia nie było potrzebne :) Smak tego wyrafinowanego zestawu śniadaniowego ;) pamiętam do dziś, a piekarnia nadal istnieje i choć zmienili się właściciele i profil zakładu na bardziej cukierniczy, to wciąż można tam kupić najlepsze drożdżówki i pączki w mieście. Tylko żal, że nie ma już paluchów z makiem...
Bazylia to zioło, które mam w swojej kuchni świeże i zielone przez cały rok. Bazyliowe ziarenka wysiewam na przełomie marca i kwietnia, mniej więcej po miesiącu, kiedy pojawią się na malutkich gałązkach dwie pary listków, pikuję, a potem wyrośnięte krzaczki przesadzam, częściowo do doniczek do kuchni, częściowo bezpośrednio do gruntu w ogrodzie. Często wychodzi mi z tego mała bazyliowa plantacja ;) , ale dzięki temu przez całe lato zajadam się bazyliowym pesto własnej roboty, które uwielbiam.
Wystawne śniadania nie są moją mocną stroną. Czasami chciałabym upichcić coś specjalnego rano, ale moja natura zawsze wygrywa :/ Jestem sową, stworzeniem nocnym - najlepiej myśli mi się wieczorem i w nocy, wtedy mam najwięcej pomysłów i największą przytomność umysłu. Mogę siedzieć do późnych godzin, ale rano oddałabym wszystko za dodatkową minutę snu. Dlatego w przypadku śniadań dobre chęci swoją drogą, a i tak zwykle kończy się na kanapkach, płatkach lub jajecznicy :)
Subskrybuj:
Posty (Atom)