Zielono mi! :) Kiedy w końcu zaświeciło wiosenne słońce i przyszły cieplejsze dni, dopiero zauważyłam jak wszystko wokół pięknie się zazieleniło. Ostatnio również prześladuje mnie wszechobecny zapach świeżo skoszonej pierwszej trawy. Wczoraj osobiście grabiłam trawę w ogrodzie, żeby tylko nawąchać się do woli :) Marzę też o nowej, dużej zielonej torbie... Nic więc dziwnego, że w mojej kuchni królują teraz zielone brokuły :)
Przepraszam za małą nieobecność, ale chwilowo zarzuciłam gotowanie na rzecz wyprawy do Krakowa. Kraków to moje ukochane miasto, do którego uciekam od codzienności, zabiegania, żeby pooddychać sztuką. Najchętniej z przyjaciółkami, z którymi mamy swoje ulubione miejsca, obowiązkowe przystanki i punkty programu, ale za każdym razem odkrywamy tez coś nowego. Niestety, mieszkając na północy, czyli dokładnie na przeciwległym końcu kraju, nie mogę bywać w Krakowie tak często, jak bym sobie tego życzyła. A może wcale nie niestety? Może właśnie dlatego każda wyprawa do zaczarowanego Krakowa jest wyjątkowa?
Kraków dla mnie to też specyficzne smaki i zapachy. Każdy, kto choć raz był w Krakowie, na pewno kojarzy miasto z obwarzankami i preclami, sprzedawanymi na każdej ulicy i kupowanymi równie chętnie przez turystów, jak i przez mieszkańców. Obwarzanki i precelki krakowskie to wielowiekowa tradycja związana nierozerwalnie z miastem i udokumentowana źródłami historycznymi. Sposób pieczenia obwarzanków przypomina metodę pieczenia bajgli. Wyrabiane z mąki pszennej i żytniej o niskiej zawartości glutenu, drożdży, soli, cukru i posypywane makiem, ziarnem sezamu i wielicką solą krystaliczną, do dzisiejszego dnia formowane są ręcznie. Niestety nigdy nie udało mi się odtworzyć dokładnej receptury i smaku obwarzanków krakowskich w domu. Jeżeli ktoś jest w posiadaniu tego tajemniczego przepisu, to byłabym wdzięczna ;)
Będąc w Krakowie, odwiedzam również targ na Starym Kleparzu. Zawsze zaopatrzam się tam przede wszystkim w góralskie przysmaki - bundz, bryndzę i oscypki, jeżeli akurat nie mam czasu zahaczyć o Zakopane, ale na Kleparzu kupuję też na przykład cukrowe perełki, których ze świecą szukać w moich okolicznych sklepach. Poza tym po prostu uwielbiam przechadzać się między kramami pełnymi kwiatów, warzyw, owoców, ziół i miejscowych wyrobów.
Zmęczona zakupami i zwiedzaniem, zatrzymuję się na filiżankę kawy lub gęstej gorącej czekolady w Prowincji, a wieczorem, po dniu pełnym wrażeń, sączę leniwie przepyszną gorącą nalewkę wiśniową z pijanymi wisienkami w Cafe Camelot.
Ach, już tęsknię za kolejną wyprawą do zaczarowanego Krakowa...
Moje krakowskie adresy:
Targ Stary Kleparz
przy ulicy Basztowej
Kawiarnia "Prowincja"
ul. Bracka 3/5
Cafe Camelot
ul. św. Tomasza 17
Wracam do kuchni polskiej, czyli pierogowania ciąg dalszy :) Skoro przekonałam się już na dobre do pierogów ruskich i połączenia smaku ziemniaków z twarogiem, pomyślałam, że warto wypróbować podobną kombinację z kaszą gryczaną, którą bardzo lubię. W pierwszej chwili smak był dość zaskakujący, ale z czasem, kiedy kubki smakowe już do niego przywykły, pierogi smakowały coraz lepiej.
U mnie deser za deserem, ale trzeba się jakoś pocieszać, kiedy wiosna to wciąż nie wiosna. Dobrze, że chociaż żonkile przyniesione do domu w pączkach, zakwitają pięknie w wazonie. A coś słodkiego zawsze dobrze działa na senne i melancholijne nastroje. Deser banalny i pyszny (dla wielbicieli bananów ;)). Przepis na migdałowe banany wpadł mi kiedyś w oko w podobnej formie i teraz odkopałam go w głowie, szukając w zasadzie jakiegoś dodatku do lodów. Banany w chrupiącej migdałowej panierce, prosto z patelni, więc na ciepło, wydały mi się idealne do połączenia z kulkami zimnych lodów waniliowych.
Gofry te ostatnio bardzo zachwalano w Galerii Potraw, a że również jestem od niedawna szczęśliwą posiadaczką książki M. Roux "Jajka", o czym pisałam już wcześniej, a gofry jadam często i chętnie, postanowiłam przepis przetestować od razu na własnej gofrownicy. Robiłam już gofry z wielu różnych przepisów, od tzw. domowego przepisu "na oko", który był prawdopodobnie jakąś wariacją na temat receptury dołączonej do gofrownicy, a który przejęłam od mamy, po gofry kakaowe, czy drożdżowe Dziuuni. Ostatnio moimi ulubionymi były lekkie gofry na oleju z przepisu Bruni. Jednak ciągle nie było to to - a to za ciężkie i glutowate, a to za mało chrupiące, za mało albo za bardzo słodkie. I tak oto znalazłam ideał!
Gdybym miała wybierać spośród dań kuchni azjatyckiej, jakie do tej pory miałam okazję spróbować, to najbardziej ulubione, to byłoby to tajskie zielone curry. Po raz pierwszy spróbowałam i nauczyłam się je przyrządzać, niestety nie w Tajlandii, ale w Anglii, gdzie jest niezwykle popularne. Od tamtej pory w domu zawsze mam puszkę mleka kokosowego i zieloną pastę curry :)
Subskrybuj:
Posty (Atom)