Ostatnio odkryłam pewną zależność - im większe rozczarowanie tłustoczwartkowymi pączkami z lokalnych cukierni, tym lepiej każdego kolejnego roku wychodzą mi pączki domowe ;) Jeszcze kilka doświadczeń z gniotkowatymi ciastkami, "pachnącymi" niezbyt świeżym tłuszczem, a dojdę do perfekcji w smażeniu tych swojskich :)
Dzisiejszy wpis zgrał się w czasie z obchodzonym 9 lutego Międzynarodowym Dniem Pizzy. Trochę przekornie, bo prawdziwa pizza jest tylko jedna - włoska, na cieniutkim cieście, z pomidorowym sosem, bazylią i mozzarellą, ale jej święto celebrować można równie dobrze przy pysznym calzone, amerykańskiej wersji na grubym cieście i z obfitym nadzieniem, a także przy tureckiej pide.
Po takim kulinarnym karnawale trzeba będzie narzucić sobie ostrą dietę w poście! Ale jak tu się oprzeć tym wszystkim karnawałowym smakołykom, których skład w znakomitej większości może przyprawić o atak serca każdego dietetyka. Na przykład takiej tulumba :) Moje słodkie, karnawałowe wędrówki zagnały mnie aż na Bliski Wschód, a tam jest słodko do entej potęgi.
Kiedy zaczęłam przygotowywać ten wpis, przypomniała mi się montypythonowska kwestia z Żywotu Briana - "...to co dobrego właściwie dali nam Rzymianie? Prawie nic, oprócz wodociągów, wywózki śmieci, dróg, nawadniania, medycyny, edukacji, wina, łaźni publicznych, porządku, prawa..." :D Dziś będzie o kokosie, a co ma piernik do wiatraka, a raczej Rzymianie do kokosa? Palma jak palma i niepozorny, chociaż ogromny w porównaniu z innymi orzech. To co dobrego właściwie dają nam kokosy? :)
Karnawał bez smażonych w głębokim tłuszczu ciastek (diety w karnawale nie obowiązują!), to nie karnawał. Chociaż raz muszę usmażyć faworki i pączki serowe, a czasem też tradycyjne pączki drożdżowe. W styczniu zawsze mam też ogromną ochotę na podróże po kulinarnych tradycjach karnawałowych innych krajów i wyszperanie nowych przepisów do wypróbowania. Takim sposobem natknęłam się na niemieckie, smażone ciasteczka w kształcie migdałów.
To miejsce zasługiwało na osobny wpis. Jedno z najbardziej fascynujących i malowniczych miejsc nie tylko w Tajlandii, ale i na całym świecie. Miejsce, które miałam od dawna na swojej osobnej liście podróżniczej i fotograficznej - liście miejsc, które muszę zobaczyć i sfotografować, zanim przyjdzie mi opuścić ten ziemski padół. Zanim tam dotarłam i złapałam za aparat, miałam już w głowie wizję zdjęć, które tam zrobię (serio! :D). A jeśli przyszłoby mi wybierać tylko jedno miejsce, które będę mogła zobaczyć w Tajlandii, bez wahania wybrałabym to - jedyne takie - targ na wodzie.
Styczeń nie rozpieszcza nas w tym roku zimowymi atrakcjami, śnieżnym puchem i bajkowymi widoczkami, a zamiast tego straszy listopadową szarugą, dlatego zabieram Was w ładniejszy, wiecznie ciepły i słoneczny zakątek świata :)
Subskrybuj:
Posty (Atom)