Cudem udało nam się zdążyć przed łasymi na ich słodycz szpakami. Czarne, słodkie, dojrzałe i niemal winne w smaku dzikie czereśnie - prawdziwy i deficytowy (szpaki!) rarytas wśród letnich owoców, prawie w całości powędrowały w tym roku do słoików. Początkowo na dżem przeznaczyłam połowę porcji, ale efekt końcowy tak bardzo mnie zachwycił, że i reszta czereśni ostatecznie wylądowała w bulgoczącym garnku karminowego syropu.
Nadmiar możliwości znów wystawia mój brak zdecydowania na ciężką próbę. Mimo że truskawki na moich ogrodowych grządkach są już tylko słodkim wspomnieniem, to nie dane mi było długo po nich rozpaczać, kiedy ogród dzień po dniu zaczyna być owocowym rogiem obfitości. Porzeczki czerwone i czarne, zielony i czerwony agrest, wiśnie, maliny i ostatnie (ale zawsze!) jagody kamczackie... Kiedy dorzuci się do tego dzikie czereśnie za płotem i rumieniące się już powoli papierówki, zaczynam być jak ten osiołek, któremu w żłoby dano.. :)
Mam pytanie do mięsożernych - kultywujecie w swoich domach tradycję jednego dnia w tygodniu bez jedzenia mięsa? W moim rodzinnym domu od zawsze był to piątek. Niezależnie od pory roku i dnia w kalendarzu w piątek nie jadało się mięsa. Nie był to rodzaj kary, wyrzeczenia czy postu - wręcz przeciwnie - jako dziecko uwielbiałam piątki, bo był to ten jedyny dzień w tygodniu, kiedy dozwolony był obiad na słodko. W piątek jadało się naleśniki, racuchy, placki i ryż zapiekany z jabłkami, latem makaron z truskawkami lub jagodami, a nawet gofry! Tradycja bezmięsnego początku weekendu pozostała mi do dzisiaj i chociaż słodkie przysmaki przeplatam teraz częściej daniami rybnymi i warzywnymi, nie wyobrażam sobie piątku z kotletem czy pieczenią.
Wiosna w tym roku wyraźnie z nas zakpiła, ale za to lato (ukochane lato!) nie zawodzi ani trochę :) Zbliża się pierwszy kalendarzowy letni weekend i lepszej pogody nie można było sobie wymarzyć. Założę się, że nikt nie zamierza spędzić tych dni w domu, tylko chwycić piknikowy koszyk, kocyk, okulary przeciwsłoneczne i udać się na łono natury, piknik, działkę, plażę czy imprezę plenerową.
Esencja truskawkowego smaku - to chyba najwłaściwsze słowo do opisania tej lodowej delicji. Wydobywanie samej esencji smaków to istota receptur na dania i desery szefa Davida Everitt-Matthiasa, w którego kuchni miałam przyjemność i zaszczyt gościć kilka lat temu. Szczególnie pamiętam właśnie jego sorbety, porażające niemal intensywnością smaku i aromatu gruszki, czekolady, czarnej porzeczki, mandarynki czy truskawek.
Rabarbar, jak co roku, rozpoczyna festiwal owocowych przebojów, które naturalnie wyznaczają rytm pojawiania się słodkich wypieków w mojej kuchni. Słodkie wypieki z kwaśnymi owocami to to, co latem lubię najbardziej :) Na pierwsze owoce, prosto z krzaczka i drzewa rzucam się, jak spragniony wody na pustyni i sprawą całkiem drugorzędną jest ich stan dojrzałości, bo jakimś cudem wydają się o wiele mniej kwaśne niż są w rzeczywistości ;) To nic, że odruch bezwarunkowy wykrzywia twarz, kiedy rozgryzam pierwsze jagody kamczackie (już są!), pierwsze lekko zaróżowione truskawki i maliny, czy pierwsze prawie żółte papierówki - są najpyszniejsze na świecie i kropka! Tak jak najpyszniejsza na świecie jest łodyga rabarbaru, umoczona w kryształowym cukrze i schrupana na surowo.
zdjęcie zrobione telefonem Nokia 808 Pure View
Jeżeli nie próbowaliście jeszcze w tym roku - garść pomysłów na wykorzystanie kwaśnych łodyg znajdziecie tutaj. A za chwil parę całkiem nowe ciasto rabarbarowe :)
Subskrybuj:
Posty (Atom)