Oprócz tysiąca powodów, za które kocham późną wiosnę i lato jest jeszcze ten, związany z zapachami. To czas najpiękniejszych, bo naturalnych odświeżaczy powietrza. Począwszy od maja, kiedy przynoszę do domu naręcza kwitnącego bzu i wonne bukiety ustawiam w każdym możliwym zakątku (łącznie z łazienką), mieszkanie pachnie kolejno truskawkami, kwiatami bzu czarnego, jaśminem, różami, malinami, a teraz lawendą.
Pamiętacie kremową, różową, zupę rzodkiewkową, którą pokazywałam rok temu? :) W tym roku, kiedy już nachrupałam się świeżych, rzodkiewek najróżniejszych gatunków do woli, zaczęłam eksperymentować z ich marynowaniem. Marynowane rzodkiewki to dla mnie nowość i nawet nie bardzo potrafiłam wyobrazić sobie ich smak, ale przekonał mnie przepis na rzodkiewkowe pikle w książce Katie Quinn Davis (What Katie Ate), który towarzyszył daniu z rybą w roli głównej.
Wraz z końcem rozkwieconego, kolorowego czerwca, zakończyłam produkcję kwiatowych przetworów. Może dodam do nich jeszcze w lipcu konfiturę z płatków róż, jeżeli uda mi się uzbierać słuszną ich ilość i parę bukiecików pachnącej lawendy do suszenia, ale najważniejsze kwiatowe delikatesy - ucierane, kandyzowane i te z wywarów, stoją już na piwnicznych półkach.
Truskawkowa tarta w sezonie powoli staje się tradycją w mojej kuchni, ale jeszcze bardziej niż bez niej, nie wyobrażam sobie czerwca bez drożdżówek z truskawkami. Czerwiec bez słodkich, truskawkowych bułeczek, to jak lipiec bez jagodzianek! Czasem pieczemy je wspólnie podczas weekendowych spotkań z rodziną, z prawdziwie "rodzinnej" porcji (z przynajmniej 1,5 kg mąki!), delektując się nimi w ogrodzie na gorąco - niemal tuż po wyjęciu z pieca (takie są najlepsze!). Częściej wypiekam bułeczki z truskawkami z mniejszej porcji, bawiąc się ich różnymi formami i dodatkami.
Subskrybuj:
Posty (Atom)