I oto niepostrzeżenie nadszedł grudzień. A z nim prawdziwa, mroźna i śnieżna zima :) Lubię jak jest, jak być powinno i całkiem cieszy mnie ten bajkowy widoczek za oknem, chociaż, pewnie jak większość z Was, nie spodziewałam się takich ekstremalnych temperatur od razu! Ale jak mówi klasyk - jest zima, więc musi być zimno ;) dlatego nie będę narzekać, tylko kibicować w duchu, żeby zima podarowała nam kolejne białe święta.
Na wstępie chciałabym lojalnie uprzedzić wszystkich o słabszych nerwach i nadmiernej wrażliwości na nieoczekiwane obrazy o dyskretne ominięcie tego wpisu :) Wegetarianie również niechaj lepiej udadzą się na długi spacer, w celu podziwiania pierwszego śniegu na przykład :) Bo dzisiaj będzie prawdziwa kulinarna pornografia i będzie o tym, że nie wszystko złoto, co się świeci i nie wszystko w kuchni prezentuje się równie apetycznie na początku swej drogi, jak na końcu - podane na talerzu. Proszę Państwa oto kiszka :D
Matka natura jednak sprytnie to wymyśliła :) Kiedy za oknem zrobiło się już prawie całkowicie szaro-biało i jesień zaczęła intensywnie wysysać z nas życiową energię, na pocieszenie mamy dynię, która po przekrojeniu świeci w oczy niczym słońce w maju (ba, nawet kształtem przypomina gorejącą gwiazdę :)) Od samego patrzenia jakoś tak raźniej na duszy i nawet słota nie taka zniechęcająca. Dlatego pozwolę sobie zaproponować jeszcze jeden (nie obiecuję, że ostatni ;)) dyniowy smakołyk tej jesieni, ku pokrzepieniu ciał i serc, jako mały suplement do tegorocznego festiwalu dyni.
... I'll show you something to make you change your mind
Pozwólcie, że chwilę odetchnę od gotowania i powspominam moją wrześniową wyprawę do Londynu :)
Subskrybuj:
Posty (Atom)