Schyłek lata, koniec wakacji, powroty do pracy i szkół i jak co roku – nowy katalog IKEA w skrzynce. W tym roku wyjątkowo otrzymałam specjalną edycję katalogu w formacie XL z prośbą o podzielenie się opinią na jego temat wraz z innymi pięćdziesięcioma blogerami. Robię to z ochotą, bo IKEA jak nikt inny potrafi poratować kulinarnego blogowicza, w przypadku natychmiastowego zapotrzebowania na miseczkę, talerz, kubek czy serwetkę, niezbędnych do zaprezentowania i stylizacji dania :)
Otwieram nową edycję katalogu (format/rozmiar jednak czasem mają znaczenie ;)) i przenoszę się do znajomych mi już dobrze przestronnych, jasnych i naturalnych skandynawskich wnętrz, ciekawa, co nowego proponuje IKEA w nadchodzącym sezonie. Jak zawsze, najprędzej pragnę znaleźć się w kuchni i jadalni – w moich królestwach. Dzięki czytelnemu, kolorystycznemu spisowi treści nie błądzę po innych pomieszczeniach i nie gubię się pośród dekoracji i akcesoriów, tylko od razu trafiam do kuchni, po chwili buszując już wśród talerzy, kubków, sztućców, serwetek i dekoracji stołu. Nowości i miłych dla oka (i obiektywu aparatu ;)) akcentów jak zawsze nie brakuje. Nowe, roślinne motywy, kolory natury naczyń i dekoracji na pewno będą dodatkową motywacją do zdrowego, ekologicznego odżywiania się, a dzięki podpowiedziom i aranżacjom z katalogu, łatwo będzie dobrać komplet elementów pasujących do siebie kolorystycznie i stylowo. Jak zwykle jestem pod wrażeniem systemów szuflad, szafek kuchennych, półek i rozwiązań wykorzystania przestrzeni, które wydają się zbawienne dla kuchennych pasjonatów, próbujących pomieścić niezliczone (ale jak najbardziej potrzebne! ;)) ilości przypraw, naczyń i przyrządów kuchennych na małej zwykle powierzchni. Wiem już też, że wśród moich tegorocznych świątecznych pierniczków będą królowały reniferki, wykrojone nowymi foremkami z IKEA i na pewno nie przejdę obojętnie obok blaszek do pieczenia ciasta w kształcie słynnych szwedzkich koników z Dalarny (absolutnie słodkie! :)).
Wędruję dalej po sypialniach, łazienkach, spiżarniach i kącikach do pracy, odhaczając coraz więcej pozycji do przemyślenia, obejrzenia bądź natychmiastowego zakupu. Nowa pościel w cukierkowych kolorach do sypialni, nowa zwiewna zasłona do pokoju, kwadratowa umywalka, która zachwyciła mnie od pierwszego wejrzenia do łazienki i na pewno komplet nowych ramek na fotografie...
Czy to na pewno tylko przypadek, że największą ochotę na zmiany mam zawsze z nadejściem jesieni? ;)
Zapachniało jesienią. Dzisiaj pierwszy raz zauważyłam spadające z drzewa za oknem żółte liście, a z chodnika podniosłam pierwsze, dojrzałe błyszczące kasztany i włożyłam je do kieszeni i do torebki – na szczęście i dla zdrowia (podobno :)). A w mojej kuchni zapachniało drożdżowymi brioszkami. Też jesiennymi, bo ze śliwkami, z pomysłu znalezionego na blogu A Whisk and a Spoon :)
Dostałam maszynkę do lodów :) (Dziuuniu, raz jeszcze dziękuję ;)) Przyznam się, że nie przepadam za lodami i nigdy szczególnie nie zabiegałam o jej posiadanie. Ale skoro już mi się trafiła, postanowiłam zrobić z niej użytek i wypróbować kilka smaków, które wydają mi się interesujące i przekonać się, czy do tej pory nie trafiłam na swój ulubiony, czy jednak lody naprawdę nie są tym, co komarki lubią najbardziej ;) Długo zastanawiałam się, co rzucić do maszynki na pierwszy ogień, wertując lodowe przepisy, na które wcześniej nie zwracałam uwagi. Czy zacząć klasycznie od czekoladowych lub waniliowych (nudy, nudy, nudy ;)) czy oswajając maszynkę, od razu wziąć się za smakowe eksperymenty. W księdze wypieków z serii Mistrzowie Europejskiej Kuchni Zapraszają Do Stołu znalazłam kiedyś przepis na lody, towarzyszący innemu głównemu przepisowi, który przykuł moją uwagę - na lody ze śliwowicą. Nigdy wcześniej nie próbowałam ani lodów o smaku śliwkowym ani ze śliwowicą. Ciekawość tego smaku i przy okazji chęć uczczenia początku tegorocznego sezonu śliwkowego zwyciężyły i tym samym rozpoczynam nową erę (lodowcową? ;)) w mojej kuchni lodami śliwkowymi ze śliwowicą :)
Subskrybuj:
Komentarze (Atom)