Sezon grypowy w pełni - dopadło i mnie :/ Chwilowa wirusowa choroba ma swoje dobre i złe strony. Dobre, to szereg przeczytanych książek i pism - tych wcześniej zaczętych, nieskończonych i odłożonych z braku czasu, parę obejrzanych filmów DVD, uprzednio czekających w kolejce z tego samego powodu, co książki oraz powylegiwanie się w łóżku bez wyrzutów sumienia ;) Złe - to oprócz pakietu objawów chorobowych, osłabione zmysły smaku i węchu i w związku z tym niechęć do kucharzenia i smakowania. Na szczęście doszłam już do siebie na tyle, że wizja stania przy patelni nie wywołuje dreszczy i chęci natychmiastowego zakopania się pod kocem i nieśmiało zaczęłam od lekkiego dania - słodkich placuszków owsianych.
Pamiętacie Miasteczko Twin Peaks? Mała posępna miejscowość, gdzieś w północnych Stanach, wiecznie pochmurna i spowita mgłą, nad którą górowały majestatyczne jedlice Douglasa i bliźniacze szczyty, od których wzięła się jej nazwa, jedna z wielu takich miejscowości, gdzie każdy zna każdego i gdzie toczy się życie w ustalonym od wieków porządku. Pewnego razu miasteczkiem wstrząsnęła wiadomość o śmierci dziewczyny – uczennicy miejscowej szkoły średniej – Laury Palmer, zamordowanej w niewyjaśnionych okolicznościach. Wiele różnych poszlak, potencjalnych podejrzanych, a także bardzo podobne, niewyjaśnione morderstwo, które zdarzyło się w okolicy kilka lat wcześniej, sprawiło, że do Twin Peaks został wydelegowany młody, ambitny agent FBI Dale Cooper, z zadaniem rozwikłania zagadki z pomocą miejscowych władz. Od początku agent Cooper był zafascynowany okolicą („Pierwszy raz w życiu widzę tyle drzew” ;)) i jej mieszkańcami, którzy tworzyli kalejdoskop osobliwych postaci i z których każdy skrywał jakąś mroczną tajemnicę, a jej odkrycie, jak kolejny klocek układanki, prowadziło do rozwiązania zagadki morderstwa Laury Palmer.
Dzisiaj też nie będzie przepisu :) To tydzień szczególnie obfitujący w różne okołokuchenne wydarzenia. Wczoraj obchodziliśmy Światowy Dzień Kota, ale w związku z zamieszaniem z artykułem, oto wpis na ten temat lekko spóźniony ;)
Wielokrotnie wspominałam, że kot jest bardzo ważnym i stałym elementem mojej kuchni. Ba, z czystym sumieniem nadałam jej rangę mojej osobistej kuchennej asystentki :), dlatego ten wpis w całości dedykuję Milce, zwanej też Miećką ;) i wszystkim innym kotom kuchennym.
Bo przede wszystkim każdy kot to smakosz. "Prawdziwe koty jedzą tarty. I podroby. I masło. I wszystko inne, co zostanie na stole, jeśli tylko uznają, że im się uda. Prawdziwe koty słyszą otwieranie drzwi lodówki dwa pomieszczenia dalej", pisał Terry Pratchett i miał całkowitą rację. Kot nigdy, przenigdy nie zje niczego nieświeżego, złej jakości lub najzwyczajniej czegość, w czym w danym momencie nie gustuje. Naszą Milkę często wykorzystujemy w charakterze testera żywności, bo tylko ona swoimi wyostrzonymi jak brzytwa kocimi zmysłami oraz wysublimowanym kocim gustem jest w stanie zręcznie określić stan świeżości i jakości żywości i jest w tym nieomylna. Jeżeli na przykład, na nasze oko wędlina nie zdradza jeszcze żadnych oznak nieświeżości, a kicia wzdrygnie się na podaną jej próbkę i odejdzie majestatycznym krokiem obrażona, to znak, że wędlinę należy spakować i podarować jakiemuś znajomemu pieskowi (któremu i tak wszystko jedno ;)) :)
Milka jest wierną towarzyszką, obserwatorką i asystentką wszystkich kuchennych zajęć. Pilnuje kolejności dodawania składników do ciasta, staranności wykonania kanapek, dokładności mielenia mięsa. Tak, uwielbia asystować przy mieleniu mięsa :) Zanim jeszcze zostanie podłączona maszynka do mielenia, kicia jest już obok, z wzrokiem wbitym w otworki sitka :) Lubi też bakalie. Nie pogardzi rodzynkiem ani kawałkiem suszonej moreli.
Chyba jak każdy koci wielbiciel, mam w domu, oprócz tego najważniejszego i najukochańszego, całą kolekcję innych kotów. Z każdej podróży przywożę przynajmniej jeden koci gadżet. Szczególnie nie mogę oprzeć się foremkom i naczyniom kuchennym z motywem kota ;) Mój ulubiony kubek do mleka w czarne koty przywiozłam z Anglii, a miseczka przyjechała ze mną aż z Indonezji. Kocimi prezentami obdarowują mnie też nieustannie przyjaciele.
Ktoś kiedyś stwierdził, że podstawą sukcesów i udanych wypieków w kuchni jest kot ;) Bo czy to naprawdę może być tylko przypadek, że za tak wieloma kucharzącymi blogowiczami stoi jakiś kot? Ja tam nie wierzę w przypadki ;)
Na koniec wrzucam jeszcze jedną z moich ulubionych fotek Milki w pudle - po maszynce do mięsa oczywiście ;)
Bardzo bardzo mi miło, że dzięki artykułowi miałam okazję poznać Ptasię i wystąpić wraz z nią w niezwykle sympatycznej, kuchennej sesji zdjęciowej :) Jednocześnie żałuję, że nie spotkałyśmy Mirabbelki i mam nadzieję, że kiedyś jeszcze będziemy miały taką okazję.
Dziękuję za wszystkie gratulacje i miłe słowa!!! :)
Subskrybuj:
Posty (Atom)