Dzisiaj odcinek z cyklu rodzinne gotowanie :) Pisałam już o naszych częstych, rodzinnych spotkaniach, które zazwyczaj zaczynają się i kończą w kuchni. Gotowanie, pieczenie, próbowanie nowych smaków i przepisów to część naszej rodzinnej tradycji, dzięki której co roku nie tylko przybywa nam nowych umiejętności kulinarnych, ale także nasz jadłospis poszerza się o nowe, fascynujące dania i wypieki. Nigdy wcześniej nie próbowałam rogali marcińskich. Tradycja słodkich, półfrancuskich bułeczek z nadzieniem z tajemniczego białego maku i orzechów, wypiekanych 11 listopada w dzień świętego Marcina, z dalekiego Poznania, nigdy nie była znana i kultywowana w moich stronach. Miałam okazję poznać ich smak dopiero w tym roku, dzięki Dziuuni, obdarowanej białym makiem, który czekał specjalnie na 11 listopada AD 2008, a przy okazji na tegoroczny orzechowy tydzień :)
Wraz z jesiennymi chłodami, słotami i szarówkami przychodzi ochota na czekoladę. Gorąca czekolada na rozgrzewkę po listopadowym spacerze pośród ostatnich już, tańczących na coraz mroźniejszym wietrze żółtych liści, kostka czekolady na poprawę uśpionej koncentracji i jesienne smutki, czy czekoladowy deser , który jak nic innego potrafi umilić weekendowe leniuchowanie w domu. Nie jestem czekoladoholikiem i mogę bez zalu obyć się bez słodkiej (lub gorzkiej :)) tabliczki przez większość roku, ale późną jesienią zawsze z przyjemnością poszukuję nowych przepisów na czekoladowe słodkości.
Na koniec dyniowego festiwalu proponuję małe pomarańczowe bułeczki śniadaniowe :) Ela z My Best Food proponowała wytrawne dyniowe scones z szałwią i parmezanem, a ja, na fali korzennych wypieków, upiekłam scones w wersji na słodko, z rodzynkami i orzechami, po raz kolejny z przepisu ze strony Joy of Baking.
Subskrybuj:
Posty (Atom)