Czarny bez towarzyszył mi od zawsze. Rozłożyste krzaki porastały ulicę wokół domu babci. Pamiętam też jeszcze żywopłot z czarnego bzu, w którym bardzo często gnieździły się małe ptaki, zakładając w jego gęstych gałęziach swoje gniazdka i wychowując pisklęta. Obserwowaliśmy je przez całe lato, ostrożnie, starając się nie zakłócić ich spokoju. Czarny bez jest atrakcyjny przez cały sezon. Wiosną pojawiają się piękne i pachnące baldachimy złożone z białych drobnych kwiatków, które później, latem zamieniają się w zielone kulki, by w końcu jesienią przystroić się w grona czarnych, błyszczących jagódek. W dawnych czasach, kiedy nie było jeszcze komputerów, telefonów komórkowych i wymyślnych zabawek, z kuzynami robiliśmy z gałązek bzu piszczałki albo (chętniej ;)) dmuchawki, które wraz z kulkami w charakterze amunicji do owych dmuchawek, zawsze zapewniały nam świetną zabawę :)
Parę tygodni temu, wraz z początkiem kalendarzowej jesieni, pisałam ze mam nadzieję na jeszcze kilka dni słonecznej i ciepłej pogody w tym roku. Moje życzenie spełniło się :) Dawno już nie było tak pięknie i przyjemnie jak w ostatnią sobotę! Liście na drzewach i krzewach płonęły wprost i iskrzyły się nasyconymi żółcieniami, złocieniami i czerwieniami w promieniach ostrego słońca i chyba już ostatni raz tego roku można było porzucić na chwilę kurtki i płaszcze, by złapać ostatnie podmuchy ciepłego babiego lata. W tygodniu postraszyły nas pierwsze przymrozki i na zaplanowane na weekend "jabłkobranie", jak na życzenie, otrzymaliśmy prezent w postaci tej odrobiny lata w środku jesieni :)
Rozpoczęłam coroczne suszenie ;) Na pierwszy ogień poszły jabłka i gruszki, w kolejce stoją pomarańcze i cytryny. Pierwszą partię owoców wysuszyłam w elektrycznej suszarce do grzybów, ziół i owoców, ale przyznam, że kiedy na zewnątrz robi się coraz zimniej, a kaloryfery wprost proporcjonalnie - stają się coraz cieplejsze, wolę suszyć owoce rozkładając je na aluminiowych tackach na grzejnikach. Na pewno suszą się dłużej, ale równie skutecznie, a przede wszystkim przepełniają dom pięknym owocowym zapachem. Zazdroszczę tym, którzy mają jeszcze kuchnie węglowe i mają możliwość ozdabiania ich jesiennymi, pachnącymi wianuszkami suszących się grzybów i owoców.
Nie ma nic gorszego od biegania po mieście tuż przed Wigilią w poszukiwaniu dobrego suszu owocowego na kompot, dlatego warto zaopatrzyć się w ten własnej roboty duzo wcześniej. Ale nie suszę jabłek i gruszek tylko i wyłącznie na wigilijny kompot. Uwielbiam podgryzać takie owocowe chipsy przez całą zimę :) Nie ma wątpliowości, że są o niebo zdrowsze od tych ziemniaczanych ;) Są bogatym źródłem błonnika i innych składników odżywczych a ich wartość energetyczna przewyższa znacznie tę zawartą w owocach świeżych. Poza tym takie pachące owocowe krążki (przede wszystkim pomarańczowe i cytrynowe) są bardzo dekoracyjne i ładnie wyglądają w jesiennych i zimowych stroikach. Wystarczy tylko pokroić świeże, ulubione owoce w cienkie plasterki, wyciąć gniazdka nasienne, posypać szczyptą cynamonu lub cukru waniliowego i wysuszyć. To jeszcze jedna z dobrych stron jesieni :)
Kiedy ktoś mnie pyta, skąd u mnie takie zamiłowanie do kucharzenia, pieczenia i kuchennych eksperymentów, najczęściej odpowiadam, że mam to chyba we krwi :) W mojej rodzinie wszystkie kobiety gotują i gotują dobrze. Począwszy od babci, przez mamę, ciotki, na mnie i mojej kuzynce kończąc. Kiedy spotykamy się wszystkie, prędzej czy później nasze rozmowy płynnie przechodzą na tematy kulinarne. "Wiesz, upiekłam ostatnio to ciasto z przepisu z forum", "A ja kupiłam nową przyprawę w Kuchniach Świata - muszę wypróbować", "Widziałam w sklepie internetowym świetne foremki na babeczki - musimy sobie zamówić!", "Jeżeli dodasz odrobinę kuminu do tej zupy nabierze zupełnie innego smaku" itd. itp. Najczęściej kończy się na wspólnym gotowaniu lub pieczeniu, wymianie nowo nabytych produktów lub przypraw i sporządzeniu listy wspólnych zakupów na wymianę następnym razem :)