Zupa z łąki :) I wcale nie mówię tego w przenośni. Mam to szczęście mieszkać w miejscu, gdzie są jeszcze wspaniałe łąki i wąwozy z dala od dróg i osiedli, pośród których każdej wiosny rośnie piękny, zdrowy soczysty szczaw. Zupa z niego, to moja ulubiona zupa kiedyś (łącznie z owocową ;)), kiedy byłam raczej niejadkiem, szczególnie zupowym i jedna z ulubionych obecnie. Jej smak nigdy się nie nudzi i zachowuje swój urok, bo jemy ją tylko wiosną - z młodziutkiego szczawiu prosto z łąki. Wekowanie i mrożenie szczawiu nie zdały egzaminu w mojej kuchni. Szczawiowa to zupa wiosenna i kropka. I koniecznie z dodatkiem paru listków młodziutkiej pokrzywy...
Nie, nie wyprodukowałam oranżady domowym sposobem ;) Na fali wspomnień o paluchach i czasach podstawówki, dla zabawy postanowiłam zbadać lokalny rynek napojów gazowanych w poszukiwaniu dawnych smaków :)) Oranżady w dużych plastikowych butlach odpadały od razu, ale w końcu natknęłam się na oryginalną butelkę z kapslem, w skrzynkach, z kolorową zawartością (były żółte i różowo-czerwone) i etykietką - "Upss. Oranzada, napój o smaku owocowym" :) Chociaż producent nie pozostawił cienia wątpliwości, że z naturalnym sokiem owocowym napój nie ma nic wspólnego ("aromaty identyczne z naturalnymi, barwniki syntetyczne, konserwowany chemicznie"), nie mogłam się oprzeć, zaryzykowałam własnym zdrowiem i kupiłam w ramach eksperymentu i próby oceny pracy chemików ;)
Zapach udało się chemikom odtworzyć na medal - słodki, landrynkowy, jak w oranżadzie sprzed lat :) Ze smakiem było już gorzej... Mdły, mało zdecydowany, a przede wszystkim mało owocowy (ale to akurat nie powinno dziwić po uprzednim przeczytaniu etykietki ;)) Ale najbardziej zawiodłam się tym, że napój nie był prawie wcale gazowany! Zanim zdążyłam przelać "oranżadę" do szklanki, gaz ulotnił się w jednej sekundzie i pozostała już tylko farbowana woda o landrynkowym zapachu. Nie wiem dlaczego producent oszczędza na dwutlenku węgla, ale pamiętam, że dawna oranżada była gazowana tak, że szczypało w podniebienie i gaz utrzymywał się dużo dłużej niż tylko w sekundę po otwarciu butelki. Wniosek jest taki, ze to se ne vrati i pozostaje zachować w pamięci smak legendarnej oranzady z czasów dzieciństwa, a paluchy popijać kawą z mlekiem lub jogurtem ;)
Oranzady Upsss ZDECYDOWANIE NIE POLECAM, a umieszczam tu tylko jako żart :) Bo przynajmniej udało chemikom się uzyskać ładny kolor i miałam dobrą zabawę przy fotografowaniu ;)
Kolejny smak mojego dzieciństwa :) Pamiętam jak w podstawówce wracając po lekcjach do domu, z koleżankami zachodziłyśmy zawsze do piekarni koło szkoły po okrągłą drożdżówkę z serem lub paluchy z makiem. Obok, w spożywczaku kupowałyśmy do tego oranżadę (ja koniecznie różową :)) lub jogurt owocowy w kwadratowych pudełkach i nic nam więcej do szczęścia nie było potrzebne :) Smak tego wyrafinowanego zestawu śniadaniowego ;) pamiętam do dziś, a piekarnia nadal istnieje i choć zmienili się właściciele i profil zakładu na bardziej cukierniczy, to wciąż można tam kupić najlepsze drożdżówki i pączki w mieście. Tylko żal, że nie ma już paluchów z makiem...
Bazylia to zioło, które mam w swojej kuchni świeże i zielone przez cały rok. Bazyliowe ziarenka wysiewam na przełomie marca i kwietnia, mniej więcej po miesiącu, kiedy pojawią się na malutkich gałązkach dwie pary listków, pikuję, a potem wyrośnięte krzaczki przesadzam, częściowo do doniczek do kuchni, częściowo bezpośrednio do gruntu w ogrodzie. Często wychodzi mi z tego mała bazyliowa plantacja ;) , ale dzięki temu przez całe lato zajadam się bazyliowym pesto własnej roboty, które uwielbiam.
Subskrybuj:
Posty (Atom)