Dostałam maszynkę do lodów :) (Dziuuniu, raz jeszcze dziękuję ;)) Przyznam się, że nie przepadam za lodami i nigdy szczególnie nie zabiegałam o jej posiadanie. Ale skoro już mi się trafiła, postanowiłam zrobić z niej użytek i wypróbować kilka smaków, które wydają mi się interesujące i przekonać się, czy do tej pory nie trafiłam na swój ulubiony, czy jednak lody naprawdę nie są tym, co komarki lubią najbardziej ;) Długo zastanawiałam się, co rzucić do maszynki na pierwszy ogień, wertując lodowe przepisy, na które wcześniej nie zwracałam uwagi. Czy zacząć klasycznie od czekoladowych lub waniliowych (nudy, nudy, nudy ;)) czy oswajając maszynkę, od razu wziąć się za smakowe eksperymenty. W księdze wypieków z serii Mistrzowie Europejskiej Kuchni Zapraszają Do Stołu znalazłam kiedyś przepis na lody, towarzyszący innemu głównemu przepisowi, który przykuł moją uwagę - na lody ze śliwowicą. Nigdy wcześniej nie próbowałam ani lodów o smaku śliwkowym ani ze śliwowicą. Ciekawość tego smaku i przy okazji chęć uczczenia początku tegorocznego sezonu śliwkowego zwyciężyły i tym samym rozpoczynam nową erę (lodowcową? ;)) w mojej kuchni lodami śliwkowymi ze śliwowicą :)
Korzystam z ostatnich już chyba (niestety wszystko na to wskazuje) letnich promieni słońca i suszę, suszę, suszę :) Zioła tradycyjnie, jak co roku, ale tego lata postanowiłam też poeksperymentować z suszeniem letnich owoców. Jestem bardzo zadowolona z efektów. Soczyste, czarne wiśnie i czarne porzeczki, wysuszyły się pięknie na bordowe, aromatyczne, duże "rodzynki", które zamierzam wykorzystywać zimą do keksów, muffinek, pieczenia mięs i sosów. Bardzo chciałabym, żeby suszyły się tylko i wyłącznie w słońcu, ale w naszym klimacie ("tylko zimno i pada, zimno i pada na to miejsce w środku Europy (...)" ;)) warto mieć pod ręką wspomagacz, w postaci elektrycznej suszarki do ziół i grzybów, żeby rozpoczęte suszenie nie poszło na marne przez kilka pochmurnych dni.
Od tygodnia walczę z wiśniami. Ale wcale się nie skarżę :) Bo poza nudnym i brudzącym drylowaniem, to sama przyjemność. Bo dla mnie nie ma lepszego owocu na przetwory od wiśni. Soczysta i wyrazista w smaku, po przetworzeniu zachowuje wszystkie swoje zalety i pod tym względem bije na głowę choćby swoją bliską kuzynkę czereśnię czy uwielbianą przez wszystkich, ale tak naprawdę pyszną tylko na surowo truskawkę. Moim skromnym zdaniem, konkurować z nią może jedynie czarna porzeczka, równie smaczna na surowo jak i w postaci soku, dżemu czy konfitury. Jednak, jak w przypadku wszystkich jagodowych, czystą, aksamitną fakturę miąższu zakłócają pesteczki i dlatego przyznaję jej punkt mniej :) To wiśnia jest gwiazdą, ferrari wśród naszych rodzimych owoców :) Dlatego od tygodnia, z wielkich garnków pakuję do słoików dżemy (dobrze wysmażone i gęste do pleśniaka i rzadsze, z całymi owocami do chleba), konfitury, soki i galaretki. A dzisiaj przyszła kolej na frużelinę :)
czyli hiszpańska tortilla ziemniaczana i jednocześnie kolejny z moich ulubionych letnich obiadów :) Bo kto nie lubi młodych, smażonych ziemniaków prosto z patelni, tutaj dodatkowo z przysmażoną cebulką, ziołami, wymieszanymi z jajkiem? Do tego szklanka zimnego kefiru i nie trzeba nic więcej :)
Z tortillą ziemniaczaną spotkałam się, całkiem przypadkowo ;) w szkockim Edynburgu. Przez chwilę pomieszkiwałam tam w jednym z hosteli, słynnej sieci Backpackers Hostels. Kto kiedykolwiek miał okazję spędzić chociaż dobę w którymś z backpackerskich punktów w jakimkolwiek zakątku świata, na pewno zna ten klimat, przypominający małą globalną wioskę, w której można spotkać przedstawicieli każdej nacji, każdego wieku, stanu i zawodu i co za tym idzie - prawie wybuchową mieszankę kulturową :) Najciekawiej, jak wszędzie ;) było w kuchni - wspólnej kuchni, w której opórcz przygotowywania posiłków, odbywały się spotkania i gry towarzyskie, dyskusje, mini i maksi imprezki i wiele innych aktywności, inicjowanych przez tą małą, międzynarodową społeczność, której nigdy nie brakowało pomysłów ;) Któregoś wieczoru w hostelowej kuchni, zastałam liczną grupę młodych Hiszpanów, siedzących wokół dużego stołu, rozprawiających o czymś wesoło i głośno, a przy tym obierających górę ziemniaków :) Ziemniaki zostały następnie pokrojone w kostkę, podsmażone partiami na patelni wraz z cebulą, wymieszane z jajkami i usmażone, cały czas przy wtórze gromkiego śmiechu i zawziętych dyskusji. W ten sposób poznałam przepis i jednocześnie dowiedziałam się o istnieniu hiszpańskiej tortilla de patatas :)
Za każdym razem, kiedy kroję i smażę ziemniaki na tortillę, mam w oczach ten obraz z hostelowej kuchni w Edynburgu i uśmiecham się na to wspomnienie :) Ale moim ulubionym punktem przygotowywania tortillii jest odwracanie jej na drugą stronę na patelni :) Ponieważ placek jest duży, dosyć gruby i ciężki, nie jest to łatwa sprawa. Z pomocą płaskiego talerza wielkości patelni albo okrągłej deski do krojenia trzeba przewrócić tortillę usmażoną stroną do góry, po czym delikatnie zsunąć ją ponownie na patelnię. Kiedy po chwili niepewności, cała operacja uda się jak należy i rumiany, wypieczony placek (w całości!) wróci na patelnię, satysfakcja jest taka, że niczym śniadolica señorita, mam ochotę zastukać obcasami i kastanietami w rytm flamenco ;D
Tortilla de patatas:
6 dużych ziemniaków,
2 ząbki czosnku,
1 cebula,
4 jajka,
1 łyżeczka ziół prowansalskich (opcjonalnie. Ja dodaję zawsze, bo lubię :))
sól, pieprz,
oliwa do smażenia
Ziemniaki obrać i pokroić w małą kostkę lub cienkie plasterki (kostka ładniej wygląda w przekroju ;)). Cebulę i czosnek posiekać drobno i zeszklić na rozgrzanej oliwie. Dodać ziemniaki i smażyć aż staną się miękkie. Jajka roztrzepać, przyprawić solą i pieprzem, dodać zioła. Ziemniaki z patelni przełożyć do miski z jajkami i dokładnie wymieszać. Całość wlać ponownie na patelnię z oliwą i smażyć na wolnym ogniu do zarumienienia. Z pomocą dużego, płaskiego talerza lub okrągłej deski do krojenia przełożyć tortillę na drugą stronę i ponownie smażyć do zarumienienia. Ciepła tortilla najlepiej smakuje ze szklanką zimnego kefiru lub maślanki :)
Z tortillą ziemniaczaną spotkałam się, całkiem przypadkowo ;) w szkockim Edynburgu. Przez chwilę pomieszkiwałam tam w jednym z hosteli, słynnej sieci Backpackers Hostels. Kto kiedykolwiek miał okazję spędzić chociaż dobę w którymś z backpackerskich punktów w jakimkolwiek zakątku świata, na pewno zna ten klimat, przypominający małą globalną wioskę, w której można spotkać przedstawicieli każdej nacji, każdego wieku, stanu i zawodu i co za tym idzie - prawie wybuchową mieszankę kulturową :) Najciekawiej, jak wszędzie ;) było w kuchni - wspólnej kuchni, w której opórcz przygotowywania posiłków, odbywały się spotkania i gry towarzyskie, dyskusje, mini i maksi imprezki i wiele innych aktywności, inicjowanych przez tą małą, międzynarodową społeczność, której nigdy nie brakowało pomysłów ;) Któregoś wieczoru w hostelowej kuchni, zastałam liczną grupę młodych Hiszpanów, siedzących wokół dużego stołu, rozprawiających o czymś wesoło i głośno, a przy tym obierających górę ziemniaków :) Ziemniaki zostały następnie pokrojone w kostkę, podsmażone partiami na patelni wraz z cebulą, wymieszane z jajkami i usmażone, cały czas przy wtórze gromkiego śmiechu i zawziętych dyskusji. W ten sposób poznałam przepis i jednocześnie dowiedziałam się o istnieniu hiszpańskiej tortilla de patatas :)
Za każdym razem, kiedy kroję i smażę ziemniaki na tortillę, mam w oczach ten obraz z hostelowej kuchni w Edynburgu i uśmiecham się na to wspomnienie :) Ale moim ulubionym punktem przygotowywania tortillii jest odwracanie jej na drugą stronę na patelni :) Ponieważ placek jest duży, dosyć gruby i ciężki, nie jest to łatwa sprawa. Z pomocą płaskiego talerza wielkości patelni albo okrągłej deski do krojenia trzeba przewrócić tortillę usmażoną stroną do góry, po czym delikatnie zsunąć ją ponownie na patelnię. Kiedy po chwili niepewności, cała operacja uda się jak należy i rumiany, wypieczony placek (w całości!) wróci na patelnię, satysfakcja jest taka, że niczym śniadolica señorita, mam ochotę zastukać obcasami i kastanietami w rytm flamenco ;D
Tortilla de patatas:
6 dużych ziemniaków,
2 ząbki czosnku,
1 cebula,
4 jajka,
1 łyżeczka ziół prowansalskich (opcjonalnie. Ja dodaję zawsze, bo lubię :))
sól, pieprz,
oliwa do smażenia
Ziemniaki obrać i pokroić w małą kostkę lub cienkie plasterki (kostka ładniej wygląda w przekroju ;)). Cebulę i czosnek posiekać drobno i zeszklić na rozgrzanej oliwie. Dodać ziemniaki i smażyć aż staną się miękkie. Jajka roztrzepać, przyprawić solą i pieprzem, dodać zioła. Ziemniaki z patelni przełożyć do miski z jajkami i dokładnie wymieszać. Całość wlać ponownie na patelnię z oliwą i smażyć na wolnym ogniu do zarumienienia. Z pomocą dużego, płaskiego talerza lub okrągłej deski do krojenia przełożyć tortillę na drugą stronę i ponownie smażyć do zarumienienia. Ciepła tortilla najlepiej smakuje ze szklanką zimnego kefiru lub maślanki :)
Subskrybuj:
Posty (Atom)