Co do nazwy, to ciastkami twarogowymi ze Wschodu nazywałam je sama, bo najczęściej widuję je na stronach rosyjskojęzycznych. Nie mam pojęcia, jak właściwie i oryginalnie mają na imię, bo Olia Hercules na przykład nazywa je ciasteczkami berlińskimi (choć podejrzewam, że ta nazwa może być określeniem z rodzaju naszej ryby po grecku ;)), a jeszcze spotkałam się z nazwą, która najbardziej mi się podoba i która pasuje jak ulał do kształtu ciasteczek - gęsie łapki :) Kto wie, skąd naprawdę pochodzą składane fikuśnie ciastka twarogowe, czy widział je kiedyś w Berlinie i jak oryginalnie się nazywają, chętnie posłuchami i dowiem się więcej.
Dzisiaj na blogu trochę hipstersko, bo jarmużowo ;) Ale nie dlatego, że nagle zostałam hipsterem, tylko bardziej z tęsknoty za wiosną i zielenią. Zmroziły mnie prognozy nadciągających mrozów, bo wraz z datą 1 marca w kalendarzu, co roku naiwnie spodziewam się pięknej, ciepłej wiosny. I tak bardzo chce mi się czegoś świeżego, młodego i zielonego! Do swojskich nowalijek daleko, a w ogrodzie póki co, zieleni się tylko jarmuż, więc cóż było robić - wykorzystałam jego potencjał i na tej bazie zrobiłam pyszną, świeżą, prawie wiosenną pastę do kanapek.
Udało mi się zdążyć przed samą końcówką karnawału z jeszcze jednym karnawałowym przysmakiem ze słonecznej Italii. Właściwie cannoli przestało być już tylko i wyłącznie ciastkiem karnawałowym, bo przez swoją popularność i wyśmienity smak, można je kupić przez okrągły rok w całych Włoszech (sama próbowałam cannoli po raz pierwszy będąc we Florencji). Tak naprawdę kruche, smażone ciastko nadziewane ricottą pochodzi z Sycylii, gdzie niemal wszystkie święta kojarzone są z lokalnymi słodkościami.
Subskrybuj:
Posty (Atom)