Zapraszam na pierogi z bobem! Od tygodnia daje się słyszeć i czuć jesień pukającą do drzwi i okien. Za wcześnie, zbyt niespodziewanie, bo mnie wciąż jeszcze marzą się letnie upały. A może to natura daje znaki, że już ostatni dzwonek, aby nacieszyć się świeżą fasolką szparagową, groszkiem i bobem? Tego ostatniego zjadałam w tym roku wyjątkowo dużo. Ugotowany na parze i wyłuskiwany pospiesznie na gorąco z miękkiej skórki, maczany w odrobinie soli lub/i topiącym się maśle, był moją ulubioną przekąską, obiadową przystawką lub w przypływie wielkiego apetytu nań - całym obiadowym daniem. Dorzucaliśmy go też do sałatki z grillowanych warzyw i ziemniaczanego puree.
Dzisiaj nie będzie przepisu, ponieważ chciałaby Wam kogoś przedstawić, a ten ktoś jest zresztą słodszy niż niejeden deser, jak stwierdziła pewna miła osoba, więc mam nadzieję, że mi wybaczycie :)
Od zawsze pociągała mnie brytyjskość - ta dystyngowana elegancja, przywiązanie do tradycji, system czasem dziwacznych, ale wciąż szanowanych przez pokolenia zasad. Od zawsze kochałam brytyjską muzykę, a podatnością na brytyjskie poczucie humoru rodem z Monty Pythona od zawsze bezbłędnie namierzałam swoje bratnie dusze. Od zawsze wiedziałam, że prędzej czy później zamieszka ze mną jakiś Brytyjczyk... I oto jest -
Ten bursztynooki przystojniak jest dopiero czteromiesięcznym kocim maluchem, ale jego zainteresowanie wszystkimi czynnościami, które wykonuję w kuchni, pozwala mi przypuszczać, że szybko awansuje na mojego osobistego sous chefa, więc z pewnością będzie pojawiać się tutaj od czasu do czasu :)
Powoli kończy się sezon na owoce jagodowe. Owocuje jeszcze nasza ogrodowa borówka amerykańska i dojrzewają pojedynczo jeżyny. Porzeczki zostały już wyzbierane co do jednego koralika, łącznie z ostatnimi czerwonymi, których część zostawiłam na krzaku do dekoracji, kompotów i ciast, do czasu aż dojrzały tak, że zaczęły same obsypywać się z gałązek. Znakomita większość, dużo wcześniej powędrowała do sokownika, by później w postaci klarownego soku i naturalnej galaretki trafić do butelek i słoików na zimę. Z tych ostatnich, najbardziej dojrzałych, postanowiłam zrobić coś wyjątkowego i udało się - moim zdaniem jedno z najsmaczniejszych ciast, jakie upiekłam w tym sezonie.
Tegoroczna już wyzbierana :) Może zdąży zakwitnąć raz jeszcze przed jesienią. Zawsze jest jej za mało. Niestety mamy zbyt mało piaszczystą glebę w ogródku, aby doczekać się lawendowych łanów. Zamiast tego pozostaje cieszyć się dwoma skromnymi krzaczkami i wykorzystać do ostatka każdą kwitnącą gałązkę (chociaż lawendowe listki też są bardzo cenne). Co roku zbieram je starannie, zanim przekwitną, część kwiatów suszę do wykorzystania w kuchni, pozostałe gałązki układam w bukieciki, które wieszam na karniszach przy oknie. Oprócz tego, że wyglądają uroczo, spowijają mieszkanie świeżym i kojącym zapachem, praktycznie chronią je też przed inwazją moli i innych latających szkodników.
W letnim menu prosto z ogrodowej grządki nie może zabraknąć zielonego groszku. Kiedy już wszyscy nasycą się słodyczą młodziutkiego groszku, godzinami stojąc na grządkach i skubiąc zielone strączki (i podziwiając spiralki groszkowych pędów, wijących się po tyczkach), zbieram dojrzały już w pełni groszek i mrożę, aby zachować jego świeżość. Ta świeżość nie ma nic wspólnego z poszarzałym i maziajowatym groszkiem z puszki, który doceniam tylko zimą, kiedy dopadnie mnie ochota na sałatkę jarzynową. Teraz na szczęście można cieszyć się soczyście zielonym, chrupiącym i rozkosznie słodkim świeżym groszkiem, który wystarczy zblanszować (broń Boże nie przegotować!) przed dodaniem do zupy, przystawki lub przerobieniem na pesto.
Subskrybuj:
Posty (Atom)