Już jutro świat wirtualny i realny zaleją serduszka, baloniki, misie, króliczki, gołąbki (tym razem te gruchające, wyjątkowo nie w kapuście ;)), różyczki i inne pachnące bukieciki, krwiste czerwienie i słodkie róże. Wybaczcie więc, że i tutaj jest dziś podwójnie słodko, bo choć przetransponowane sztucznie walentynkowe święto jest mi wciąż raczej obce, to dzisiejszy wpis jest wyrazem szczerej miłości od pierwszego wejrzenia do pewnego stempelka :)
Tegoroczny karnawał, o wyjątkowo limitowanym czasie trwania zbliża się do końca i już w najbliższy czwartek oddamy się słodkiemu łakomstwu, w najbliższą sobotę ostatnim karnawałowym hulankom i swawolom. Trochę szkoda, bo nie zdążyłam nawet usmażyć chrustu i moich ulubionych serowych oponek, ale za to usmażyłam górę pączków. Nie sama, bo w rodzinnej komitywie, więc wpis zaliczam do cyklu "rodzinne gotowanie" lub w tym przypadku dokładniej - "rodzinne pączkowanie" i wcale nie sugeruję tu, że wspólnie tyjemy na potęgę (choć przy tej liczbie kalorii to niewykluczone) ;))
Subskrybuj:
Posty (Atom)