Kochani wyjeżdżam! :) Wyjeżdżam, na późne w tym roku wakacje, żeby uciec od jesieni, przedłużyć sobie lato, popławić się jeszcze trochę w słońcu i ciepłym morzu. Jadę też, żeby pozachwycać się najpiękniejszymi w basenie Morza Śródziemnego starożytnymi, rzymskimi mozaikami, objąć starożytną kolumnę i powyobrażać sobie, ile ludzi robiło to przede mną i zobaczyć miejsce, gdzie przed wiekami z piany morskiej wynurzyła się taka jedna, która do dziś sieje zamęt w głowach i sercach ludzkości ;) Poza tym mam w planie zakosztowanie tradycyjnej uczty meze i zaopatrzenie się w hektolitry świeżej oliwy i kilogramy aromatycznych ziół i przypraw. Nie będę tutaj zaglądać przez ten czas, za co z góry przepraszam – na wszystkie meile i pytania w komentarzach odpowiem po powrocie. Do zobaczenia w październiku! :)
Moja pierwsza propozycja w kategorii mufinek wytrawnych :) Nieczęsto zdarza mi się piec słone babeczki, bo możliwości i wspaniałych połączeń słodkich jest tak wiele, że to one zwykle wygrywają (szczególnie w sezonie owocowym). Ale odkryłam, że taka wytrawna mufinka jest świetnym remedium na zmorę mojego odżywiania, czyli śniadania i drugie śniadania :)
Z malutkimi kotlecikami z ciecierzycy lub bobu, smażonymi w głębokim oleju po raz pierwszy zetknęłam się w Egipcie, parę lat temu, kiedy z przyjaciółką przewędrowałyśmy kraj faraonów od delty Nilu aż do Assuanu. Spełniając moje wielkie marzenie o poznaniu tej wspaniałej, ponadczasowej kultury i dotknięciu jednej z wielkich piramid :) jednocześnie stykałam się ze współczesnym Egiptem i jego jasnymi i ciemniejszymi stronami. Najmilej wspominam początek podróży, kiedy to na kilka dni zatrzymałyśmy się w niewielkiej i zupełnie nieturystycznej miejscowości na północy. Dla jej mieszkańców byłyśmy równie wielką atrakcją, jak oni i ich życie dla nas, z każdej strony spotykając się z wielką życzliwością (byłyśmy zaproszone nawet do miejscowej podstawówki w charakterze gości z dalekiej Europy i na uroczystą kolację ramadanową przez jedną z tamtejszych rodzin :)).
Dzisiaj wyjątkowo nie będzie przepisu i nowej potrawy, ale wcale nie mam zamiaru uciekać z kuchni :)
Schyłek lata, koniec wakacji, powroty do pracy i szkół i jak co roku – nowy katalog IKEA w skrzynce. W tym roku wyjątkowo otrzymałam specjalną edycję katalogu w formacie XL z prośbą o podzielenie się opinią na jego temat wraz z innymi pięćdziesięcioma blogerami. Robię to z ochotą, bo IKEA jak nikt inny potrafi poratować kulinarnego blogowicza, w przypadku natychmiastowego zapotrzebowania na miseczkę, talerz, kubek czy serwetkę, niezbędnych do zaprezentowania i stylizacji dania :)
Otwieram nową edycję katalogu (format/rozmiar jednak czasem mają znaczenie ;)) i przenoszę się do znajomych mi już dobrze przestronnych, jasnych i naturalnych skandynawskich wnętrz, ciekawa, co nowego proponuje IKEA w nadchodzącym sezonie. Jak zawsze, najprędzej pragnę znaleźć się w kuchni i jadalni – w moich królestwach. Dzięki czytelnemu, kolorystycznemu spisowi treści nie błądzę po innych pomieszczeniach i nie gubię się pośród dekoracji i akcesoriów, tylko od razu trafiam do kuchni, po chwili buszując już wśród talerzy, kubków, sztućców, serwetek i dekoracji stołu. Nowości i miłych dla oka (i obiektywu aparatu ;)) akcentów jak zawsze nie brakuje. Nowe, roślinne motywy, kolory natury naczyń i dekoracji na pewno będą dodatkową motywacją do zdrowego, ekologicznego odżywiania się, a dzięki podpowiedziom i aranżacjom z katalogu, łatwo będzie dobrać komplet elementów pasujących do siebie kolorystycznie i stylowo. Jak zwykle jestem pod wrażeniem systemów szuflad, szafek kuchennych, półek i rozwiązań wykorzystania przestrzeni, które wydają się zbawienne dla kuchennych pasjonatów, próbujących pomieścić niezliczone (ale jak najbardziej potrzebne! ;)) ilości przypraw, naczyń i przyrządów kuchennych na małej zwykle powierzchni. Wiem już też, że wśród moich tegorocznych świątecznych pierniczków będą królowały reniferki, wykrojone nowymi foremkami z IKEA i na pewno nie przejdę obojętnie obok blaszek do pieczenia ciasta w kształcie słynnych szwedzkich koników z Dalarny (absolutnie słodkie! :)).
Wędruję dalej po sypialniach, łazienkach, spiżarniach i kącikach do pracy, odhaczając coraz więcej pozycji do przemyślenia, obejrzenia bądź natychmiastowego zakupu. Nowa pościel w cukierkowych kolorach do sypialni, nowa zwiewna zasłona do pokoju, kwadratowa umywalka, która zachwyciła mnie od pierwszego wejrzenia do łazienki i na pewno komplet nowych ramek na fotografie...
Czy to na pewno tylko przypadek, że największą ochotę na zmiany mam zawsze z nadejściem jesieni? ;)
Zapachniało jesienią. Dzisiaj pierwszy raz zauważyłam spadające z drzewa za oknem żółte liście, a z chodnika podniosłam pierwsze, dojrzałe błyszczące kasztany i włożyłam je do kieszeni i do torebki – na szczęście i dla zdrowia (podobno :)). A w mojej kuchni zapachniało drożdżowymi brioszkami. Też jesiennymi, bo ze śliwkami, z pomysłu znalezionego na blogu A Whisk and a Spoon :)
Subskrybuj:
Posty (Atom)