Indonezja - owocowy zawrót głowy

3 sierpnia 2008

Indonezja - owocowy zawrót głowy - owoce Indonezji

Jeżeli ktoś nie ma odwagi próbować lokalnej kuchni, w Indonezji spokojnie można przeżyć, żywiąc się tylko świeżymi owocami. Wybór rodzajów i gatunków jest tak duży, ze naprawdę może przyprawić o zawrót głowy! Sama nie zdążyłam spróbować wszystkiego, bo jak to zrobić, kiedy samych gatunków bananów jest przynajmniej sześć :) Poza owocami, które występują również u nas (maliny i truskawki owocują tam cały rok!) i takimi, które są sprowadzane i tym samym znajome, w Indonezji znalazłam parę takich, które widziałam i próbowałam po raz pierwszy w życiu. Ale zacznijmy od początku. Znane nam ananasy, w Indonezji występują powszechnie, tak samo jak arbuzy i melony, są niewielkie, ale bardzo słodkie i pyszne. Ale najbardziej zachwyciła mnie ich obróbka! :) Sprzedawane są na ulicach, już obrane, z fantazyjnie powycinanymi oczkami. Ten dekoracyjny sposób podania zamierzam wykorzystać kiedyś w domu, bo taki ananasek wygląda naprawdę ładnie i ciekawie :)

Indonezja - owocowy zawrót głowy - owoce Indonezji

Indonezja - owocowy zawrót głowy - owoce Indonezji

Sawo, sirsak i markisa, to owoce, które poznałam, zobaczyłam i spróbowałam w Indonezji po raz pierwszy. 

Sawo, występujący głównie na Jawie, na pierwszy rzut oka wygląda jak ziemniak (lub ogolone kiwi, ze względu na regularny owalny kształt i bardzo podobne gabaryty ;)), a smakuje podobnie jak gruszka. Ma soczysty, ziarnisty miąższ, bardzo słodki, z lekko słonawą nutką. 

Innym typowo jawajskim owocem jest sirsak. Indonezyjczycy właściwie nie spożywają go na surowo - służy głównie do wyrobu soków i syropów. Ja spróbowałam :) Ma słodko-kwaśny smak i łykowato-lepki miąższ. Faktycznie trudno go zjeść na surowo, ale ogólnie jest bardzo smaczny. 

owoc sirsak - owoce Indonezji
sirsak - duży, zielony i bardzo soczysty

O wiele wygodniejszy w przegryzaniu jest salak. Trafiłam akurat na salakowy sezon i całe góry tych owoców sprzedawano wszędzie - na targach, ulicznych stoiskach i w supermarketach. Salak ma intrygujący wygląd - brązową, błyszczącą, łuskowatą skórkę, podobną do skóry węża, łatwo się obiera i dzieli na cząstki. Chrupiący, delikatny w smaku miąższ kryje w środku równie ładną, dużą pestkę, przypominającą kasztana. Owoc, który można wrzucić do plecaka i w czasie dłużej lub krótszej wędrówki przegryźć ze smakiem (chociaż i tak częściej miałam w plecaku kiść malutkich bananów ;)).

owoc salak - owoce Indonezji
stoisko z salakami

Markisa jest jednym z gatunków marakui. Ma okrągłe, pomarańczowe owoce z twardą, gładką skórką. To jedno z moich ulubionych indonezyjskich owoców. Orzeźwiający, kwaskowaty miąższ, na który składały się galaretowate, soczyste pestki był zawsze świetnym deserem po śniadaniu.

owoc markisa - owoce Indonezji
markisa

Jedynym nowo poznanym owocem, o którym chciałabym zapomnieć i nie spotkać nigdy więcej, jest durian. Na moje nieszczęście, oprócz salakowego, był to również sezon durianowy. I podobnie, dojrzałe, mniejsze lub większe kolczaste owoce można było spotkać wszędzie. Oprócz surowych, świeżych owoców, półki sklepowe uginały się też od wyrobów i przetworów durianowych lub o durianowym smaku - od ciast, ciastek, cukierków, lodów, na jogurtach kończąc. Według miejscowych durian to owoc, który "smells like hell, taste like heaven", ale ja mogę się zgodzić tylko z pierwszą częścią, bo chyba mam zdecydowanie inne wyobrażenie rajskiego smaku ;) Do duriana próbowałam się przekonać długo i na różne sposoby. Zniosłabym nawet zapach (przypominający woń rozkładającego się mięsa, delikatnie mówiąc), gdyby smakował inaczej. Niestety, mdły, słodko-cebulowy miąższ nijak nie przypominał mi nieba. Mimo tego i tak byłam dzielna i spróbowałam durianowych lodów i durianowego jogurtu (coś okropnego! :)).

śmierdzący owoc durian - owoce Indonezji
durian - najbardziej śmierdzący owoc świata

śmierdzący owoc durian - owoce Indonezji

Wspominałam już o bananach i to właśnie ten owoc określiłabym jako najbardziej "indonezyjski". Bananowce rosną tam dosłownie wszędzie - na dziko przy drogach, w obejściach domów, tak samo w miastach jak i na wsiach oraz na dużych plantacjach. Każdy gatunek bananowca jest inny i wykorzystywany do innych celów. Kształtem i smakiem różnią się radykalnie banany do smażenia lub gotowania od tych przeznaczonych do wypieków i deserów lub do jedzenia na surowo. Mnie najbardziej smakowały te najmniejsze bananki, prosto z drzewa, które mogłam jeść kilogramami! :) Tak bardzo różnią się od tych, dostępnych u nas i dojrzewających w folii i pudełkach. Uwierzycie, że banan może być soczysty i mieć wyrazisty słodki smak z lekko-kwaskowatą nutą? :) Okazuje się też, że nie tylko same owoce bananowca stanowią plon. Wykorzystywane jest prawie całe drzewo! W mocne i giętkie liście zawijany jest ryż lub kassawa, później gotowane na parze i sprzedawane na każdym rogu ulicy, na liściach podawane są też często różne inne potrawy. Z kolei przepiękny kwiat bananowca, który udało mi się sfotografować, również jest jadalny. Można go kupić w supermarketach. Żałuję tylko, ze nie udało mi się dowiedzieć w jaki sposób się go przyrządza. O bananach na pewno opowiem jeszcze przy okazji kolejnych kulinarnych wspomnień z Indonezji, bo nie sposób ich ominąć w żadnym z aspektów tamtejszej kuchni :)

Na koniec jeszcze jeden owoc z tamtego zakątka świata, chociaż występujący nie tylko w Indonezji, lecz również w Ameryce Środkowej i innych krajach Azji Południowo-Wschodniej. Chyba jeden z najładniejszych owoców - smoczy owoc, znany jako dragon fruit lub pitaja, o ślicznej intensywnie różowej skórce i białym miąższu z drobnymi czarnymi pesteczkami. Najbardziej przypominał mi mniej kwaśne i smaczniejsze kiwi (nie przepadam za kiwi).


dragon fruit smoczy owoc - owoce Indonezji



Więcej moich zdjęć z Indonezji znajdziecie w galeriach z:

Jawy JAWY

Bali BALI

13 komentarzy

  1. Witaj Komarko!
    Milo Cie ponownie czytac :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Nawzajem Anoushko :) Mam strrrrrraszne zaległości blogowe, ale postaram się szybko nadrobić. Na razie zaczęłam od powakacyjnych porządków u siebie :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Komarko, piekne zdjecia jak zawsze i cudowna relacja! Fajne te owoce. Chyba nie zdecydowałabym sie posmakować duriana, skoro ma tak okropny zapach.. ;) Ale kto wie, ja ogolnie lubie próbowac nieznane smaki, szczegolnie owocowe.
    Pitaja jest piękna.
    Nie slyszalam jeszcze o zadnym z tych owoców. Dziekuje za wycieczke.Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  4. o durianie nawet niedawno czytałam gdzieś... bardzo fajna owocowa relacja. Nie miałam okazji jeść żadnego z tych owoców, trzeba będzie (jak się tylko nadarzy okazja) nadrobić.

    OdpowiedzUsuń
  5. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  6. Komarko, jestes prawdziwa szczesciara. Napewno przezylas wspaniale chwile. Moim marzeniem jest pojechac do Indonezii, ale nie wiem czy kiedykolwiek zrealizuje ten plan:) owoce wygladaja nieziemsko. Jak widze dawkujesz nam porcje wiadomosci, zdjec i ciekawostek, bardzo dobrze, przeciez nie mozna miec wszystkiego na raz:) z niecierpliwoscia czekam na "dokladke" wspomnien:)

    OdpowiedzUsuń
  7. Smaczna ta Twoja relacja :)

    pozdr

    OdpowiedzUsuń
  8. Olu, życzę z całego serca żeby udało Ci się kiedyś dotrzeć do Indonezji. Szczególnie na Bali, bo to prawdziwy kawałek raju na ziemi - coś pięknego.

    A relację dawkuję, bo nawet rodzina i najbliżsi przyjacie nie są w stanie przyswoić wszystkiego na raz ;) Nie ukrywam, że jestem fotoholikiem i zrobiłam tam około 2000 zdjęć :) Na szczęście tylko część z nich to zdjęcia kulinarne ;)

    OdpowiedzUsuń
  9. Dragon fruit czasami można kupić w Polsce. Niestety bez smaku, ale piękny... :P

    OdpowiedzUsuń
  10. Zdjecia sa przepiekne, kolory nasycone:))
    Jadlam durana i ku mojemu zdziwieniu wcale nie smierdzial, wrecz pachnial ananasem. Nie wiem co to za odmiana, zjadlam na jedno posiedzenie prawie 3/4 owocu. Jak beda te niesmierdzace to kupie, bo raz juz sie przymierzalam, ale wtedy smrod byl okropny.
    Dragon fruit jest kompletnie bez smaku, chyba, ze trafilam na taka odmiane. Pozdrawiam i zycze kolejnych udanych wypraw:))

    OdpowiedzUsuń
  11. Cudna relacja i piękne fotki Komarko. :) A ja tak sobie myślę...cóż bym nie dała, żeby choć raz powąchać tego słynnego duriana. ;-))

    OdpowiedzUsuń
  12. Małgosiu, przyrzekam - nie ma czego żałować ;)))
    Słyszałam, że są różne odmiany duriana - mniej i bardziej śmierdzące. Np. Malezyjskie są podobno znośne. Ale te w Indonezji były koszmarne. Jeżeli w dużym supermarkecie w środku było stoisko z durianami, to wiedziało się o tym już od wejścia! :)))

    OdpowiedzUsuń
  13. Haha! Komarko, wąchanie duriana to oczywiście tylko pretekst. Tak naprawdę chodzi mi o pobyt w tak egzotycznych miejscach. :)

    OdpowiedzUsuń