Czekoladowy weekend rozpoczął się już w czwartek, ale dopiero dzisiaj miałam okazję i czas by go świętować. Jak już pisałam w "strzelanej" zabawie w poprzednim poście, nie przepadam za czekoladą, nie jestem czekoladową smakoszką i trudno mnie namówić do poczęstowania się czekoladą gorzką. Ale kiedy tabliczka zamieni się w puszyste ciasto, chrupiące ciastka czy jedwabisty mus automatycznie staję się czekoladowym amatorem :) Jest tyle możliwości wykorzystania czekolady w kuchni, że można poświęcić o wiele dłużej niż weekend na sam wybór tego jednego jedynego przepisu do zaprezentowania. Ja zdecydowałam się tym razem na torcik czekoladowo-orzechowy z pomadą śmietanową.
A ustrzeliła mnie Anoushka zapraszając do zabawy, której regułami są:
1. podać linkę do osoby, która nas ”ustrzeliła”
2. zacytować na swoim blogu reguły zabawy
3. wpisać 6 nieważnych, śmiesznych rzeczy na swój temat
4. „strzelić” do następnych 6 osób
5. uprzedzić wybrane osoby wpisując post na ich blogu
Zaczęłam od owoców, bo ten "atak" od razu skojarzył mi się ze skeczem Monty Pythona o samoobronie przed atakiem świeżymi owocami ;)) "Zademonstruję wam jak się bronić przed napastnikiem uzbrojonym w świeży owoc" :)) Czuję się właśnie, jak zaatakowana garścią malinojeżyn i nie pozostaje mi nic innego jak ujawnić 6 śmiesznych/dziwnych rzeczy na swój temat :)
1. pierwszą już ujawniłam - uwielbiam Monty Pythona i najbardziej śmieszy mnie humor absurdalny :)
2. jestem uzależniona od radia - po wejściu do domu automatycznie włączam radio, radio służy mi jako budzik, malutki odbiornik radiowy mam nawet w łazience :)
3. nie lubię czekolady :) Tzn. lubię czekoladę w wersji przetworzonej - w ciastach, ciasteczkach, kremach lub musach, ale tabliczkę można zostawić w mojej obecności i być pewnym, że nie ruszę jej tygodniami
4. jestem zagorzałą kibicką skoków narciarskich :) Rzadko zdarza mi się opuścić transmisję w TV, a w czasie studiów w prawie każde ferie zimowe jeździłam z przyjaciółmi "na Małysza" do Zakopanego :)
5. w przeciwieństwie do innych uczestniczek zabawy - uwielbiam horrory! :) Najlepiej oglądane późno w nocy, samej w pokoju. Im bardziej się boję, tym horror jest lepszy :)
6. wolę podróżować autobusem niż pociągiem, bo zawsze boję się, że w pociągu zatrzasną się drzwi i nie zdążę wysiąść :)
W takim razie ja spróbuję ustrzelić Ptasię, Kuchareczkę, Joannę, Agatę, Malutę i Majanę :)
A ja ciągle tęsknię do lata... Byłam bliska załamania, kiedy zamiast pierwszymi oznakami wiosny, ciepłym wietrzykiem i słońcem (no dobra, słońce było, ale wcale nie grzało :-/), weekend przywitał mnie śnieżycą i mrozem. Przyroda zdaje się wariować, bo tydzień temu widziałam w ogrodzie wychodzące z ziemi tulipany, a teraz znów ten mróz i śnieg :-/ Na szczęście udało mi się przetrwać ten nagły powrót zimy with a little help from my friends ;) a koniec weekendu spędziłam na wspominaniu zeszłorocznych wakacji, co zainspirowało mnie do wykonania deseru greckiego :)
Chociaż przepis, który znalazłam w Kuchni żydowskiej z serii Z Kuchennej Półeczki, określa wypiek jako chleb, można go równie dobrze potraktować jako ciasto. Większość z Was zna i piecze chlebki bananowe - to właśnie taki rodzaj słodkiego chlebka w wersji daktylowej. W przepisie nie ma ani grama cukru, ale słodkawy smak nadają same daktyle. Upiekłam go po raz pierwszy i bardzo polecam - przygotowanie polega na wymieszaniu wszystkich składników drewnianą łyżką, a w efekcie mamy pyszne, wilgotne ciasto z orzechami, które można wykorzystać jako ciasto śniadaniowe (posmarowane masłem albo twarożkiem śmietankowym lub z plasterkiem sera koziego albo camemberta) albo deserowe.
Naprawdę nie pamiętam co ugotowałam/upiekłam po raz pierwszy w życiu, ale prawdopodobnie to omlet "grzybek" był tą pierwszą potrawą, którą potrafiłam przyrządzić samodzielnie. Do dziś robiąc omleta, powtarzam sobie w myśli przepis, którego uczyły mnie babcia z mamą - "weź dwa jajka, ubij je widelcem w miseczce, dodaj szczyptę soli i 2 łyżki mąki, dolej trochę mleka i rozetrzyj dokładnie wszystkie grudki. Wlej ciasto na rozgrzaną patelnię z roztopionym masłem i smaż na małym ogniu". Najfajniejszy moment był wtedy, kiedy ciasto na patelni zamieniało się w "grzybka" - po odwróceniu jego brzegi podnosiły się do góry, tworząc coś na kształt grzybowego kapelusza :) Przemawiało to bardzo do mojej dziecięcej wyobraźni i stąd omlet nazywany był (i jest do dziś ;)) w moim domu "grzybkiem" :)
Pierożki z makiem są w moim domu tradycyjną potrawą wigilijną. Jakie było moje zdziwienie, kiedy dziś w zamrażalniku znalazłam małą paczkę z makowymi pierożkami! Jak to się stało?!? Uwielbiam je i zwykle wszelkie wigilijne pierogi znikają w ciągu świątecznego tygodnia, a te makowe w pierwszej kolejności :) Najwyraźniej kilka uchowało się od ugotowania i trafiło do lodówki, o czym zupełnie zapomniałam :) Ale nie ma tego złego - dzięki temu mogłam je sfotografować i zamieścić na blogu, bo w święta nie mam do tego głowy.
Subskrybuj:
Posty (Atom)