"Tortilla Flat" Johna Steinbecka to jedna z moich ulubionych książek. Za każdym razem wprawiająca w dobry humor powieść o beztroskiej egzystencji "paisanos" - Danny'ego i jego przyjaciół, których jedynym zmartwieniem jest codzienne wynalezienie sposobu na zdobycie galonu wina (albo dwóch ;)), czemu towarzyszą filozoficzne rozmyślania na temat życia i jego różnych aspektów, zawsze kojarzy mi się z latami studenckimi i szalonymi imprezami z przyjaciółmi :) Kojarzy mi się również kulinarnie - z meksykańskimi plackami - tortillami.
Nie wiem jak Wy, ale ja mam już serdecznie dość zimy :( A raczej niekończącej się jesieni z wiatrem, deszczem, zimnem i pochmurnymi dniami. Tęsknię za światłem, słońcem, lekkim płaszczykiem i pantoflami :) I pewnie dlatego mam taką ochotę na czekoladę ostatnio. Czekolada zawiera przecież fenylotylaminę, która jest jedną z endorfin, a właśnie "poprawiacza humoru" mi teraz potrzeba.
Próbowaliście kiedyś czekolady w jej pierwotnej postaci? :)
Dostałam ostatnio trochę ziaren kakaowca i po raz pierwszy w życiu miałam okazję spróbować, jak smakuje czekolada, zanim stanie się słodką tabliczką. I smakuje... inaczej :) Test na kilku osobach, które najpierw próbowały ziaren, a dopiero później dowiadywały się co to jest, wykazał że tylko najwytrawniejsi czekoladowi smakosze zgadywali, że jest to coś czekoladowopodobnego. Rozgryzając ziarenko, najpierw czuć gorycz, a dopiero później czekoladowy posmak - jak przy stuprocentowej czekoladzie gorzkiej - tej najbardziej naturalnej z naturalnych :)
Znane też jako "ciasteczka Giezika" od autora tego rewelacyjnego przepisu :) Ciasteczka słonecznikowo-owsiane piekę w zasadzie cały czas, niezależnie od pory roku, okazji czy nastroju. Jeżeli pudełko na ciasteczka zaczyna być niebezpiecznie puste, to znak, że w najbliższej wolnej chwili trzeba zabrać się za ciasteczka Giezika :)
Tak jak pisałam tydzień temu, z kokosa zostało mi jeszcze dużo miąższu, który trzeba było jakoś wykorzystać. Starłam więc go na cieniutkie płatki i wysuszyłam na pergaminie, na kaloryferze. Płatki wysuszyły się bardzo ładnie i błyskawicznie i pozostała tylko decyzja, na co je przerobić.
Utyskiwania na zimno i zimę w ostatnim poście zemściły się chyba na mnie i odpłaciły grypą ;) Na szczęście jest już na tyle dobrze, że mam siłę zamieścić nowy wpis. Ale to tylko potwierdza fakt, że prawdopodobnie przez jakąś fatalną pomyłkę urodziłam się w niewłaściwej strefie klimatycznej ;)
Nie cierpię zimna! Nie miałabym nic przeciwko zimie, która potrafi być naprawdę piękna, gdyby nie to okropne i dotkliwe uczucie chłodu. Takie mroźne i wietrzne dni najchętniej spędziłabym przyklejona do kaloryfera lub teleportując się gdzieś daleko na południe. Szczególnie, że mamy właśnie karnawał! Karnawał to Rio, Rio to tropiki... Na zakupach wpadłam na pomysł, że może by tak spróbować na chwilę oszukać zmysły :)
Subskrybuj:
Posty (Atom)